W kręgu uczuć



Trudno sobie wyobrazić świat bez uczuć. Uczucia i emocje towarzyszą nam każdego dnia, od wczesnego dzieciństwa do samej starości. Nie da się od nich uciec, bo są częścią nas. Niektóre uczucia chcemy przeżywać, jak miłość do partnera, radość z wyczekiwanego spotkania z przyjacielem, duma z urodzenia dziecka. Innych uczuć wolimy nie wyrażać, czy to dlatego, że są dla nas nieprzyjemne, czy też dlatego, że są po prostu nieakceptowane społecznie? Ale smutek z powodu utraty najbliższej osoby, rozczarowanie po nadużyciu zaufania czy złość po doznanej obrazie też nam towarzyszą i są zupełnie naturalne.
Można je zamrozić, można je stłumić, można sobie wmówić, że są nam niepotrzebne, ale najlepiej zawsze jest je po prostu przeżyć. Niektóre towarzyszą nam dłuższy okres, inne pojawiają się na przelotną chwilę. Ale każde nas o czymś informuje. Ważne, aby nauczyć się słuchać siebie. Tak naprawdę ludzkość bez uczuć miałaby niewielkie szanse na przeżycie. Rodzice bez miłości do swych dzieci pozostawialiby je same sobie, bez lęku nie unikalibyśmy niebezpieczeństwa, bez współczucia zadawalibyśmy sobie ból.

Czym jest miłość?
To jedno z odwiecznych pytań, na które ludzkość usiłuje odpowiedzieć. Jest inspiracją dla poetów, twórców piosenek, jest tematem nie jednej pracy naukowej. Jej odcieni jest bardzo wiele: miłość romantyczna, miłość toksyczna, miłość erotyczna, miłość rodzicielska, miłość braterska, miłość nieszczęśliwa, miłość platoniczna, miłość duchowa, miłość idealistyczna, miłość masochistyczna. Jak widać miłością można namalować nie jeden obraz. Ale miłość jest też procesem, który ewaluuje. Bogdan Wojciszke w swojej Psychologii miłości wyróżnia 6 faz[1]: zakochanie, romantyczne początki, związek kompletny, związek przyjacielski, związek pusty, rozpad.
 
Każdy związek zaczyna się od zakochania, zdominowanego przez namiętność. To ten pierwszy etap, kiedy czujemy motyle w brzuchu, myślimy ciągle o ukochanym i wciąż nam mało. W drugiej fazie do namiętności dołącza intymność, kiedy spędzamy z ukochanym cały czas, zwierzając się ze wszystkiego. Kiedy każda chwila bez ukochanej osoby, to chwila stracona. W kolejnym etapie miłości pojawia się zobowiązanie i czujemy się kompletni: jest przywiązanie, namiętność, pasja, zaufanie, przyjaźń, troska o siebie i staranie, aby związek był szczęśliwy. Czujemy się tak, że możemy przysłowiowe góry przenosić. Z upływem czasu wygasa namiętność i pozostaje więcej przyjaźni, troski i starań. Gdy miłość przeistacza się w przyzwyczajenie, kiedy porywy namiętności całkiem wygasły, serdeczna przyjaźń też wyblakła i pozostało tylko zobowiązanie, to oznacza, że nasza miłość weszła w fazę związku pustego, który w ostatnim etapie się rozpada, kiedy partnerzy są wobec siebie obojętni i po prostu czują, że to koniec. Oczywiście miłość nie musi wygasnąć w każdym przypadku, może zatrzymać się na którymś etapie, zależy to od doboru partnerów, od tego jak mocna będzie ich przyjaźń w miłości, ile cech wspólnych mają ze sobą. Wiedzieli to nasi przodkowie, dlatego przez wieki małżonków wybierali rodzice. Bo oni byli w stanie spojrzeć na młodych ludzi dojrzałym okiem i ocenić ile ich będzie łączyć, gdy wygaśnie namiętność. W każdy związek jest wkalkulowane ryzyko i nie każda miłość będzie tą po grób.

Jednak ja chciałabym się skupić na aspekcie miłości dojrzałej. Bo takiej miłości uczę się właśnie teraz. 10 lat życia z alkoholikiem wywarło swoje piętno, miłość romantyczna zamieniła się w miłość masochistyczną. Często słyszałam: jak ty go możesz kochać jeszcze po tym wszystkim? Powinnaś go zostawić. Powinnam, ale nie byłam w stanie. Mimo separacji w związku żadne z nas nie było gotowe wystąpić o rozwód. Każde z nas nadal pragnie tego drugiego. Przytulanie wciąż pomaga na smutki. Myślimy o sobie nawet, jeśli jesteśmy osobno. Gdy jesteśmy razem, możemy nawet milczeć w dwóch kątach mieszkania, ale świadomość, że to drugie jest na wyciągnięcie ręki daje poczucie ciepła i bezpieczeństwa.

Czy żałuję, że się nie rozwiedliśmy? Nie. Ten czas naszej separacji pozwala mi nauczyć się kochać męża na nowo, tęsknić za nim, zrozumieć jego chorobę, ale także uczę się być sobą, dbać o swoje potrzeby i przede wszystkim kochać siebie, nie mając poczucia winy. Tak, bo aby móc kochać innych miłością szczęśliwą, trzeba najpierw być szczęśliwym i pokochać siebie. Częstym przypadkiem jest założenie, że inni patrzą na mnie, tak jak ja sama siebie widzę. Jeśli będę wierzyła, że jestem tylko zbiorem wad i niedociągnięć, to założę, że dla innych też taka jestem i na zasadzie samospełniającego się proroctwa będę się tak zachowywać. I wtedy rzeczywiście inni tak mnie ocenią. Dystans do siebie i wysoka samoocena wpływają na dostrzeganie zalet i u partnera, a tym samym na jakość związku. I to dokładnie odnosi się do miłości do osoby uzależnionej. Dojrzałą miłość to działanie dostosowane do sytuacji i umiejętne postępowanie. Po pierwsze trzeba nauczyć się rozumieć istotę choroby tej drugiej osoby. Tego już się nauczyłam. Poznałam jego chorobę, jej symptomy, zagrożenia, mechanizmy działania. Widzę, ile błędów popełniłam, gdy łagodziłam skutki, nie dotykając przyczyny. Teraz wiem, że kochać dojrzale to pozwalać mojemu alkoholikowi ponosić konsekwencje działań. Kochać dojrzale to także bycie konsekwentnym w działaniu, stanowczym i odpornym na kłamstwa i manipulacje, które narzuca uzależnionej osobie system zaprzeczeń i iluzji. Wyrazem mojej dojrzałej miłości jest także wyjście z cienia i poszukiwanie pomocy w ośrodku. Tutaj uczę się rozumieć męża i rozumieć siebie. Tutaj znajduję wsparcie dla swojego rozwoju i odzyskuję poczucie własnej wartości. Skrajnym wyrazem mojej chorej masochistycznej miłości było stwierdzenie, że ja sobie sama z nim nie poradzę. Moje dawne lęki i dawne myślenie jeszcze czasami do mnie wracają, ale dziś już wiem co powinnam zrobić, gdyby nastąpił nawrót u mojego męża. Natomiast wciąż nie mam jeszcze pewności czy potrafiłabym znaleźć w sobie tyle spokoju, konsekwencji i stanowczości, żeby zrobić to co wiem, że powinnam. Dlatego tej miłości wciąż się uczę. Potykam się. Czasami trudno mi jest jeszcze rozpoznać czy to co czuję, jest tylko asertywną troską czy może jeszcze masochistycznym poświęceniem.     

Miłość Ci wszystko wybaczy
Wybaczenie to kolejny temat, który wpłynął na twórczość artystów. To też podobnie jak miłość jedna z podstaw wielu religii. Ale na temat tego czym jest, a czym nie jest wybaczenie trwa wiele sporów. Co tak naprawdę oznacza wybaczenie? Co się mylnie utożsamia z wybaczeniem, powodując tylko kolejne niesnaski, zamiast budowania zgody. Zapomina się o tym, że wybaczanie jest potrzebne osobie, która doznała krzywdy, bo sprawca szuka zazwyczaj rozgrzeszenia.  

Zapomnienie win. Czasami zapomnienie o tym, co jest bolesne, niewygodne, budzi smutek i żal jest wygodne. Ale wybaczyć, nie znaczy zapomnieć. Czegoś, co już się zdarzyło nie można cofnąć, chociaż bardzo bym chciała. 10 lat życia z alkoholikiem to fakt, bolesna lekcja życia. Ale z każdej lekcji należy wyciągać wnioski, aby w przyszłości nie popełniać tych samych bolesnych błędów. Wybaczanie sprawia, że wspomnienie doznanej krzywdy staje się mniej bolesne. Pielęgnowanie krzywdy w sobie rodzi niepotrzebny ból, przypomina rozdrapywanie gojącej się rany. Wybaczenie to rezygnacja z chowania w sobie urazy. Uraza to jest uczucie, które pojawia się naturalnie po doznaniu krzywdy, ale pielęgnowana i podsycana prowadzi tylko do rozjątrzania rany i pragnienia zemsty. A wybaczenie jest jak przysłowiowy czas, który rany pozwoli zagoić, pozostawiając jednak blizny.

Zrozumienie. Czasem, wydaje się, że trzeba zrozumieć, aby móc wybaczyć. Wydaje się to szczególnie słuszne, wtedy kiedy sprawca żałuje za wyrządzoną krzywdę. Owszem bywa pomocne. Zaspokojenie ciekawości co do motywów działania nie oznacza jednak, że jest to niezbędny element przy wybaczaniu. Czasami motywy działania pozostają zbyt pokrętne, aby je zrozumieć, ale można wybaczyć. Tak naprawdę do dziś dnia nie zrozumiem dlaczego mój mąż pił, on sam tego nie wie. Racjonalne wytłumaczenie brzmi, bo miał chorą duszę, umysł i ciało. Ale ponieważ nigdy nie byłam alkoholikiem nie zrozumiem do końca, co sprawia, że człowiek pije, mimo, że nie chce. Nie szukam też usprawiedliwiania win, bo to by było trochę jak zdejmowanie odpowiedzialności za wyrządzoną krzywdę. Tłumaczenie, że był pod wpływem alkoholu i nie wiedział, co robi do niczego mnie nie doprowadzi, jedynie może zawrócić do iluzji, w której funkcjonowałam. Podobnie jak udawanie, że nic się nie stało.10 straconych lat to nie jest nic, to bardzo dużo, biorąc pod uwagę, do jakiego stanu nas to doprowadziło. Bagatelizowanie może jedynie zmniejszyć żal, ale nie wnosi nic do wybaczania. Wybaczanie to zrezygnowanie z uzyskania rekompensaty. Oczywiście miło jest dostawać kwiaty czy inne prezenty tak po prostu. Ale jest to tylko dobra wola i szczera chęć mojego partnera, a nie oczekiwania zadośćuczynienia. Gdybym zaczęła teraz uważać, że za to mi zrobił jego psim obowiązkiem jest spełniać moje zachcianki, to nasz związek daleko by nie zaszedł.

Ponowne zaufanie. Moje odbudowywanie relacji polega głównie na mozolnym odbudowywaniu zaufania. Nie jest to jednak przejawem wybaczenia, ale miłości. Miłość potrzebuje zaufania, inaczej uschnie jak kwiat na pustyni. Jest to proces długi i trudny, ale uważam, że mój mąż na nie zasługuje. Z tych samych powodów budujemy poczucie bliskości, radość cieszenia się sobą, chęć przytulania i czucia swojego ciepła. Z miłości. Wybaczenie jednak bardzo ułatwiło ten proces. Gdybym pielęgnowała w sobie krzywdę, to tak jakbym rano mozolnie budowała domek z kart, który popołudniu bym niszczyła jednym ruchem. Ale przecież bywają czasem sytuacje, w których nie zaufamy ponownie, ale wybaczyć możemy.

Podobnie, nie musimy się koniecznie zaprzyjaźniać (lub zaprzyjaźniać ponownie), z osobami, które nas w jakiś sposób skrzywdziły. Nie muszę ponownie odbudowywać przyjaźni z przyjaciółką, która poderwała mi chłopaka i wyjechała z nim za granicę. Wybaczenie to rezygnacja z ewentualnej chęci zemsty i odwetu na tej parze. Zamiast czekania przez lata na okazję, kiedy będzie można się na nich odgryźć, żeby poczuli się tak samo zdradzeni i upokorzeni, lepiej tą energię poświęcić na budowę nowego związku.
Kolejny element, który utrudnia wybaczenie jest mylne przekonanie, że wybaczenie równa się odstąpieniu od wymierzenia sprawiedliwej kary. A Jan Paweł II? Przecież jego niedoszły morderca odbył karę, mimo, że uzyskał wybaczenie. Oczywiście to szczególny przypadek wybaczenia, ale także w codziennych sprawach, możemy wybaczyć i domagać się sprawiedliwej kary. Nie musimy się godzić na to, żeby sprawca ponownie wyrządzał nam krzywdę, mimo wybaczenia. Tutaj najbardziej jaskrawym przykładem może być żona, która wybaczy mężowi, że pod wpływem alkoholu ją uderzył. Ale to nie oznacza, że następnym razem też pozwoli się uderzyć i nie zawiadomi władz. Wybaczenie to rezygnacja z obnoszenia się z następstwami krzywdy. Żona, która na skutek ataku męża została poparzona w ramię, a wybaczyła mu, nie będzie się obnosiła publicznie z bliznami, postara się funkcjonować normalnie, skorzysta z oferowanych metod leczenia czy zabiegów kosmetycznych, aby zmniejszyć dokuczliwość blizn. Skorzysta na tym przede wszystkim ona, poprawiając swój wygląd i samopoczucie, zamiast obnosić się z wizerunkiem męczennicy.

Reasumując wybaczenie to pogodzenie się ze swoim życiem na tu i teraz. Każdy ma swoje miejsce w życiu, każde wydarzenie ma na nie wpływ, a tkwienie w przeszłości i rozmyślanie o tym, co by było, gdyby to się nie wydarzyło, to tylko takie życie marzeniowe. Wybaczenie jest jednak trudną sztuką, nawet jak się pojmie jego istotę. Przebaczenie to też indywidualna decyzja każdego, nie każdemu chcemy wybaczyć, czasami po prostu nie potrafimy. To stan, do którego czasami potrzebujemy czasu. A najtrudniej jest wybaczyć sobie, chociaż od tego powinno się zacząć.

Ze złością mi do twarzy…
Miłość łatwo zdefiniować, ale jak spojrzeć na złość? Naukowcy najczęściej ją definiują jako gwałtowny stan emocjonalny o różnorodnym stopniu intensywności, któremu towarzyszy pojawienie się dużej energii. Pojawia się w kilku odcieniach: irytacja, rozdrażnienie, złość, uraza, wrogość, nienawiść, wściekłość, furia, szał. Znane przysłowie głosi, że złość piękności szkodzi. Ale ja przeciwstawię temu inną mądrość ludową: wbrew regule, nie złość piękności szkodzi, tylko to, co piękność do złości przywodzi. Jak w tym różnica? Złość to emocja, a emocje zawsze będziemy przeżywać. Każdy człowiek trochę inaczej wyraża złość. Ja ją rozpoznaje po tym, że mój organizm się „zaciska”. A dokładniej zaciskam szczęki, zaciskam pieści oraz ściska mi żołądek. No i oczywiście zmienia mi się mimika. Ale żadna z tych reakcji nie szkodzi urodzie. Mimika zmienia się przy każdej emocji, więc zmarszczone czoło jest równie szkodliwe jak uśmiech. 
Dlaczego zatem większość ludzi uważa, że złość jest negatywna, zła, niepożądana, szkodliwa? Dlaczego złość jest nieakceptowana społecznie? Według mojej opinii, z powodu podstawowego błędu atrybucji. Złości nikt nie chce przeżywać, zapomniawszy o tym, że złość nas przecież o czymś informuje. Skojarzenie, że człowiek, który się często złości musi mieć zły charakter, musi być agresywny, ponury, antypatyczny itd. tylko wzmacnia złe postrzeganie złości. A wystarczy spojrzeć na to, co nas do złości przywodzi. Zmęczenie? Głód? Ból zęba? Perspektywa spotkania z osobą, której nie znosimy? Sąsiad, który kupił nową wiertarkę i od 3 godzin wierci? Szef, który znowu wpadł na jakiś pomysł, który tylko jemu się podoba? Żona, która narzeka od samego rana? Mąż, który wrócił pijany? Dziecko w kiepskim nastroju? Czy to są cechy charakteru, czy po prostu sytuacje, w których się znaleźliśmy? Czy frustracja, poczucie niesprawiedliwości, atak ze strony innej osoby, utrata kontroli nas sytuacją jest uwarunkowana charakterem, czy jednak są to następstwa działania czynników zewnętrznych? Zatem czy złość nie jest zupełnie naturalną i pożądaną reakcją organizmu?

Pojawienie się złości to komunikat, że dzieje się coś niepożądanego, coś co trzeba zbadać i przygotować się do działania. Dlatego w pierwszym etapie złości przyspiesza oddech, podnosi się ciśnienie, krew szybciej krąży. Ludzki organizm się przygotowuje do walki, która następuje w drugim etapie. Walka jest już działaniem, nie złością. Także tak często towarzyszące złości agresja i przemoc są działaniem. Ale przecież złości się każdy, a nie wszyscy są agresywni. Bardzo częstym sposobem radzenia sobie ze złością, jak i innymi nieprzyjemnymi uczuciami jest ich tłumienie, czy zaprzeczanie, że się pojawiły. Ile razy pada zdanie: Ja się złoszczę? A skądże, przecież jestem wyjątkowo cierpliwą osobą… A jakie są następstwa? Pielęgnacja tej złości w sobie, aż się czara napełni i wtedy nastąpi gwałtowny wybuch. Albo pozbywanie się jej w małych porcjach poprzez drobne złośliwości, pogarszanie kontaktów z innymi ludźmi, noszenie w sobie urazy albo skierowanie ją na siebie (autoagresja, zaniedbanie, nadmierny wysiłek). Lista psychosomatycznych dolegliwości związanych z tłumieniem złości jest długa.

Zatem co z tą złością zrobić? Nauczyłam się akceptować złość, która się czasem we mnie pojawia. Jest tak samo moim uczuciem, jak każde inne. Mam prawo przeżywać złość, ale staram się to robić przy poszanowaniu praw innych ludzi. Powiedzenie, że ta dana sytuacja wywołuje we mnie złość zazwyczaj jest pierwszym elementem rozbrajania organizmu z nadmiernej energii. Zamiast krzyczeć na sąsiada, można spokojnie poprosić, aby zrobił przerwę, bo nieustający hałas powoduje u nas ból głowy. Jeśli sąsiad nie chce albo nie może zrobić przerwy, można zapytać, kiedy planuje zakończyć wiercenie i na ten czas wyjść na spacer. Jeżeli irytuje mnie mój własny kot (a irytuje mnie często), bo miauczy, najprostszą reakcją jest sprawdzenie przyczyny i jej neutralizacja. Nakarmienie go, czy wypuszczenie, pogłaskanie, zabawa zajmuje mi chwilkę, angażuje pojawiającą się energię i wyhamowuje dalsze nakręcanie złości. Jeśli złość staje się emocją często występującą, warto znaleźć sobie systematyczne źródło jej rozładowania. W moim przypadku była to całkowita zmiana życia: ruch fizyczny na świeżym powietrzu – jazda rowerem, spacery, nordic walking. Połączyłam to ze słuchaniem relaksacyjnej muzyki i medytacjami, kiedy czuję potrzebę. Pisanie bloga, również jest jednym ze sposobów poradzenia sobie z emocjami, ich analizowaniu i poukładaniu sobie w głowie na nowo.

Na zajęciach terapeutycznych dostałam też zadania, dotyczące radzenia sobie ze złością. Pierwsze to zastanowienie się nad tym, czy są osoby w moim otoczeniu, które zapraszają mnie do złości i czy w moim zachowaniu jest coś, co prowokuje innych. Pierwszą czynnością było sprawdzenie dzienniczka uczuć. No tak kot. Kota kocham nad życie, ale jest tylko zwierzakiem, chociaż uważam go za mój prywatny wzór asertywności. Jednak wróćmy do ludzi. Kiedy się złoszczę na innych? Zazwyczaj wtedy, gdy inni robią coś, co mnie denerwuje i odwrotnie. Najprostszy sposób z mojego życia: budzenie męża. Niestety potrzebuje chwilę czasu, aby się wybudzić i dopóki nie wyjdzie z łóżka, mogę zapomnieć o rozmowie czy wystosowywaniu jakichkolwiek próśb. Zaakceptowanie tego prostego faktu spowodowało, że nie muszę prośby powtarzać kilka razy, aby dotarła. Ponawianie prośby, pytania, które pozostawało bez odpowiedzi, powodowało u mnie frustrację, a przypominało walenie głową w mur. I tak zawsze musiałam poczekać, aż się przebudzi z letargu. A jednocześnie, gdy ja mu „brzęczałam” nad uchem niczym upierdliwa mucha, nie usposabiało go pozytywnie, a wręcz irytowało. I po co to nam? Trochę wzajemnego szacunku i zrozumienia, a sytuacja jest o wiele lepsza.

Uświadomiłam sobie także jeszcze jedną istotną rzecz: złość nie jest źródłem problemu, jest tylko jego objawem – złość informuje o problemie, ale go nie rozwiązuje. Chociaż z drugiej strony, niektórzy złości do rozwiązywania problemów używają. Wykorzystują wybuchy złości do budowania swojego autorytetu, prestiżu i dystansu wobec innych, manipulowania pracownikami czy bliskimi, podporządkowania sobie innych osób (sprawcy przemocy). Być może dlatego złość jest kojarzona jako uczucie niepożądane i nie chcemy jej czuć. A to tylko kolejne uczucie, które możemy rozpoznawać i radzić sobie z nim w sposób dobry dla nas i dla innych.

Lęk niczym wielki pająk
Pozornie o lęku nie da się powiedzieć nic dobrego. A może jednak spróbować? Może czas przestać się bać lęku i spojrzeć mu prosto w oczy? Lęk jest stanem emocjonalnym, który informuje nas o nadchodzącym niebezpieczeństwie z zewnątrz, lub pochodzącym z wewnątrz organizmu. Jest jednym z najstarszych uczuć i w przeciwieństwie do złości jest stanem pochodzącym z wnętrza naszego organizmu. Niesie spory ładunek energii, który ma za zadanie przygotować organizm do działania. Człowiek pierwotny pod wpływem lęku mógł podjąć trzy rodzaje działań: walczył, jeśli dysponował większą siłą niż przeciwnik, uciekał, jeśli ocenił, że jest słabszy, ale szybszy lub zastygał, jeśli uznawał, że nie jest słabszy i nie da rady uciec, licząc na to, że drapieżnik straci zainteresowanie. Ten schemat do dziś sprawdza się w świecie zwierząt.  Ale jest nieadekwatny do współczesnego świata ludzi. 
Dlaczego ludzie boją się lęku? Odpowiedź częściowo tłumaczę sobie trzema poziomami lęku wyodrębnionymi przez psychologów:
- pierwszy poziom lęku związany z sytuacją, który można podzielić na lęk, przed tym, co może się wydarzyć ( wojna, utrata kogoś bliskiego, choroba, samotność, starość, wypadek) i lęk przed podjęciem aktywności (zerwanie związku, rozmowa kwalifikacyjna, publiczne wystąpienie, popełnienie błędu, pójście do lekarza);
- drugi poziom lęku związany z naszymi odczuciami, wewnętrznym stanem psychiki: lęk przed porzuceniem, bezradność, bezsilność, porażka
- trzeci poziom lęku, nazywany sumą wszystkich lęków, który wynika z braku wiary w siebie i najprościej można sprowadzić do wyrażenia „nie poradzę sobie”.
I to ostatnie stwierdzenie jest jednocześnie punktem wyjścia do oswojenia lęku, bo do tego każdy lęk prowadzi. Spójrzmy na lęk z naszego pierwotnego „ja”, jest to zdrowa emocja, która pozwala nam oszacować niebezpieczeństwo (na przykład lęk, który pojawia się na widok nadjeżdżającego pociągu), uświadomić sobie obszary, w których występuje zagrożenie (na torach kolejowych zazwyczaj jeżdżą pociągi z dość znaczną szybkością), dostrzec nasze niezaspakajane potrzeby. Jak wspomniałam, lęk też niesie ładunek energetyczny i tu zaczyna się problem z radzeniem sobie. Lęk mija, gdy podejmuje się działanie – szybkim krokiem opuszcza tory. Ale co, gdy źródła nie są tak oczywiste? Bardzo często lęk jest tłumiony, powstrzymywany, ucieka się od niego, zmniejsza się jego dokuczliwość za pomocą rozmaitych środków chemicznych: leki uspokajające, leki psychotropowe, narkotyki, alkohol lub uciekanie w hazard itd. Prowadzi to do depresji, bezsilności, paraliżu emocjonalnego, rozmaitych stanów lękowych. Unikanie lęku sprawia, że ludzie zaczynają zakładać różne maski, odgrywać role czy dorabiać rozmaite teorie tłumaczące niemożność zmierzenia się z lękiem. Zatem, w jaki sposób oswoić lęk? Poprzez dzięki mobilizacji organizmu(zwiększenie czujności, uwagi) możemy przekształcić energię w działanie, dokonanie wyboru. Zamiast ukrywania lęku możemy o nim powiedzieć, skupić się na odnalezieniu problemu, który lęk sygnalizuje, przewartościować swój obraz siebie i uzyskać harmonię. Stosować pozytywne afirmacje, o ewentualnych błędach myśleć jak o działaniach wymagających korekty i podejmować działania mimo lęku – przełamać myślenie „nie poradzę sobie”.

Mi również towarzyszy mój własny irracjonalny lęk. Pierwszy to lęk wysokości. Wiem, mam prawo bać się wysokości, ale jednocześnie nie chcę, żeby ten lęk ograniczał mnie w najprostszych czynnościach. Więc zgodnie z powyższym podjęłam działanie. Kiedy mam okazję chociaż przez chwilę spojrzeć na dół z wysokości, staram się to robić mimo towarzyszących mi reakcji. Ale ponieważ przyjmuję lęk jako moją naturalną reakcję, nie paraliżuje mnie i za każdym razem mówię sobie „dasz radę”. I każde pokonanie lęku, chociaż na chwilkę wywołuje satysfakcję z tego, że się udało. Drugim rodzajem mojego lęku były sny, które nazywałam realistycznymi. Budziłam się w nocy, zlana zimnym potem, ponieważ śniło mi się, że mój mąż wrócił do domu pijany. Serce mi kołatało, a ręce drżały. Chwilkę zajmowało mi dojście do rzeczywistości. Kilka ćwiczeń oddechowych uspokajało organizm. A potem następował krótki dialog wewnętrzny. Obawiasz się, tego, że mąż wróci do picia. Po 10 latach ciągłego zamartwiania się, to naturalna reakcja. Ale nie masz na to wpływu. Nie jesteś odpowiedzialna za picie męża. A fakt, że pojawia się taki lęk, ma swoje podstawy, moja podświadomość bierze pod uwagę i taką wersję mojej przyszłości, pozwala mi przygotować na nią myśli i scenariusz działania. Jak dotrze to do świadomości, która chwilowo zajęta jest samymi pozytywnymi aspektami rozwoju własnego i trochę buja w obłokach, lęki się spłycą. I rzeczywiście, gdy podświadomość i świadomość zaczęły tworzyć spójną całość koszmary się skończyły.

Człowiek żyje naznaczony lękiem, towarzyszy nam w każdym etapie rozwoju, ale doświadczenia zbierane przez lata umożliwiają nam poznanie i oswojenie tego lęku. To kolejne uczucie, które jest moje, które mam prawo przeżywać, i które motywuje mnie do zmian. Jak to powiedział JF Kennedy: „ Nie wolno nam pozwolić, aby lęki paraliżowały nasz marsz w kierunku wyznaczonym przez nadzieję.”

Nie czas żałować róż…
Żal jest kolejnym niejednoznacznym uczuciem. Z żalem wiąże się smutek, rozpacz, przygnębienie, rozczarowanie, samotność, tęsknota, bezradność, poczucie porażki. Na pewno jest to emocja związana ze stratą. Jest to uczucie, które pojawia się długi czas, zaczyna się zazwyczaj od zaprzeczenia, a kończy się pogodzeniem ze stratą.
Dlatego żal najczęściej kojarzony jest z żałobą po kimś, kto był nam bliski i umarł. W tej sytuacji jest zrozumiały i pozwalamy go sobie przeżywać. Rozpacz po tak dotkliwej stracie jest zazwyczaj bardzo silna i stłumiona może nieść ze sobą konsekwencje przez lata. Jednak nie tylko śmierć powoduje żal z odejściem kogoś: po latach może odejść ukochany, przyjaciele mogą wyjechać daleko i mimo, że wiemy, iż nie umarli, rozpacz jest równie ogromna. Dotkliwość utraty wywołuje smutek, łzy i niemożność wyobrażenia sobie jak dalej żyć… A drugiej strony zaczyna się pojawiać już samoobwinianie, właśnie za to, że czujemy w tej sytuacji żal, a przecież nie jest to sytuacja związana ze śmiercią, więc nie powinniśmy tak się zachowywać. Zapomina się, że właśnie oczyszczenie umysłu z cierpienia, złości, bezradności, goryczy, bólu pozwoli na wywołanie także miłych wspomnień i pozwoli spojrzeć na świat z właściwej perspektywy. 

Jeszcze gorzej z żalem po czymś. Utrata to nie tylko odejście bliskiej osoby, żal pojawia też po stracie czegoś. Straconego czasu, straconej energii, straconych marzeń, straconej szansy, straconych pieniędzy, straconego życia – w myśl piosenki Andrzeja Rybińskiego „nie żałuj godzin ni lat, gdy życie mija…” Tutaj już pojawiają się tendencje do tłumienia, bo nie wypada. Ale dlaczego? Przecież skoro mamy prawo być smutni po stracie przyjaciela, to możemy być smutni po stracie szansy na zwycięstwo. Może emocjonalnie jest to inny rodzaj straty, ale nadal to strata. Ja żałuję dziesięciu lat, w czasie, których zamiast żyć, marnowałam energię na walkę z piciem mojego alkoholika. Ale żałuję właśnie tego, że marnowałam własną energię i pogrążałam się w bezradności, dostrzeżenie tego faktu, że mam właśnie prawo odbyć żal po tej stracie, pozwoliło mi się uporać ze złością na mojego alkoholika. Bowiem czasem taki nieprzeżyty żal zamienia się w żal do kogoś. Zamiast pozwolić sobie popłakać po straconych okazjach czy latach, zaczyna się poszukiwanie winnego. I potem przy każdej okazji ten stłumiony żal jest wyrzucany słowami: to przez Ciebie… gdyby nie ty… itd. Ale to bardziej przypomina pielęgnowanie tego żalu, jako powodu do oczekiwania zadośćuczynienia, jakiejś rekompensaty, możliwości robienia z siebie męczennika, zasłaniania się tym uczuciem, uciekanie przed nowymi możliwościami, zamykanie się w sobie. Potem całe życie mija bez radości, w izolacji, przygnębieniu i wiecznych pretensjach. Jak to mówi młodzież – życie z „fochem forever”. A po co się wyrzekać szczęścia, zadowolenia, satysfakcji przez kolejnych kilkadziesiąt lat życia, tylko dlatego, że ileś lat uważamy za zmarnowane?

Mi samej nie było łatwo uporać się żalem, ale dałam sobie prawo go odczuwać. Uporanie się z nim to proces długotrwały. Towarzyszyło mi przy tym bardzo dużo innych uczuć, zaczęło się od zaprzeczania, bo przecież czy te lata to jest powód do żalu; no przecież ludzie mają większe problemy, a ja płaczę bez powodu. Byłam zła na siebie, że tak często płaczę z błahych powodów, nie akceptowałam tego płaczu. Potem pojawiła się złość: na siebie, na męża, na alkohol, przeszłam fazę użalania się nad sobą, potem kolejną obwiniania o wszystko męża, jego uzależnienia, mojego współuzależnienia, bo przecież mogłam coś zrobić wcześniej. Aż w końcu weszłam w fazę akceptacji. To, co było to było. Nie mam możliwości zmienić, muszę się z tym pogodzić, ale to nie oznacza, że muszę zapomnieć. Wspomnienia mają prawo się pojawiać i zapewne jeszcze długo będą wywołując łzy. Bardzo mi pomogły rozmowy właśnie o tym, że czuję żal. Te rozmowy z terapeutą, przywoływanie obrazków z przeszłości i to jego pytanie, co teraz czujesz? Pamiętam jak oczyszczającym doświadczeniem dla mnie było wylanie z siebie ogromnego żalu do męża. Jak stanie w wodospadzie. Ale pomogło, nie tylko w oczyszczeniu, ale przede wszystkim w uświadomieniu sobie, ile ja go w sobie miałam. Nie zdawałam sobie, że tak wiele, dopóki nie zaczęłam go z siebie wyrzucać. I dopiero potem mogłam spojrzeć się za siebie inaczej, jakby z większym dystansem i mniejszym bólem.

Żal jest potrzebny, ale jak poradzić sobie z nim konstruktywnie? Według Anny Dodziuk[2] należy przejść przez kilka kroków:
dostrzec problem, przezwyciężyć skłonność do jego unikania – problemy same nie znikają, więc unikanie mówienia o nich odsuwanie, bagatelizowanie prowadzi tylko „napełniania czary”, która w końcu się przeleje;
zidentyfikować sposoby pozornego radzenia sobie z trudnymi uczuciami spowodowanymi przez stratę i starać się z nich zrezygnować - nie bez powodu się mówi, że żal jest jak otwarta rana, ale trzeba ją leczyć, a nie tylko przemywać, lub znieczulać. Żal związany jest ze stratą, więc musi być bolesny, zatem powierzchowne sposoby mówienia o nim, które nie dotykają sedna, nie pozwalają przeżyć uczuć z nim związanych, to jak tabletki przeciwbólowe – pomagają tylko na jakiś czas
znaleźć dla siebie wsparcie – z żalem trudno poradzić sobie w samotności, zamienia się to raczej w użalanie nad sobą. Żalem trzeba się podzielić, najlepiej z osobami, które nie są pozbawione empatii i pomogą nam go przeżyć. Czasami wystarczy po prostu, że będą słuchać. Czasami potrzeba przysłowiowego rękawa do wypłakania, raczej wolimy się przytulać i płakać niż mówić. Naturalną grupą wydają się być najbliżsi i przyjaciele, którzy sami wysyłają nam sygnały, że są gotowi udzielić takiego wsparcia. Ale nierzadko im to sprawia trudność, więc rozsądnym wyjściem jest poszukanie sobie innego kręgu wsparcia, jak chociażby grupy terapeutycznej.
rozpoznać realne rozmiary straty, zobaczyć zarówno pozytywne, jak negatywne strony utraconej osoby, relacji, miejsca – na początku nie jesteśmy w stanie zobaczyć pozytywnych następstw straty, wszystko jest nie tak. Ale tak naprawdę nikt, ani nic nie jest beznadziejnie czarne, ani cukierkowo różowe. Nasze życie jest kolorowe, z daną osobą, miejscem, przeżyciem wiążą się zarówno piękne wspomnienia jak i trochę gorsze, trzeba tylko do tego racjonalnie dotrzeć. Można pisać, rysować, oddawać się przeglądaniu zdjęć, pamiątek rodzinnych.  
dzielić się z kimś uczuciami związanymi ze stratą – z uczuciami ludzkimi jest już tak, że miłość, radość, szczęście mnożymy, ale smutkiem, bólem i żalem musimy się podzielić, aby stał się znośny. Najlepiej podzielić się z drugą osobą, świadomość, że o naszym żalu dowie się druga osoba pomaga w oswajaniu tego uczucia, nierzadko dopiero, kiedy zaczynamy się otwierać, potrafimy te uczucia nazwać.
dokończyć niedokończone sprawy – czasami strata przychodzi niespodziewanie, nie zdążymy się pożegnać, powiedzieć komuś, że go kochamy, wybaczyć krzywd… czasami trzeba pewne rzeczy dopowiedzieć nad grobem, pewne rzeczy naprawić, pewnym sprawom zadośćuczynić.
przeprowadzić rytuał pożegnania – dla każdego ma to inny wymiar, ale zawsze wiąże się z akceptacją straty.

Ale nawet, gdy tą drogę pokonamy, gdy skontaktujemy się ze swoim żalem, nazwiemy, go, wydobędziemy z siebie, opowiemy o nim, wybaczymy, odbędziemy oczyszczający rytuał, zaakceptujemy to i tak czasem bolesne wspomnienia czasem wracają. Czy to znaczy, że nie poradziliśmy sobie z żalem? A czyż wspomnienia nie są naturalną rzeczą w życiu człowieka. Nie można mieć tylko dobrych wspomnień, bo byłoby to nie naturalne, każdy ponosi w życiu jakieś straty, porażki, które musi „odżałować”. Bolesne wspomnienia będą powracać, szczególnie przy okazjach, które je przywołają w naszej pamięci, ale to od nas zależy jak z nimi sobie poradzimy. Łza w oku na wspomnienie, które rok temu było dla mnie bolesne nie jest niczym niepokojącym, jeśli minie wraz ze wspomnieniem. Ode mnie zależy od tego jak potraktuję te wspomnienia, czy posłużą mi, jako baza doświadczeń w pracy nad sobą, czy raczej staną się powodem do popadania w stany depresyjne. Bo to pozwoli ocenić, na jakim etapie uporania się po stracie jestem.

Na skrzydłach tęsknoty
W niektóre dni, szczególnie pochmurne i jesienne, miewam takie uczucie pustki wewnętrznej. Jest mi w zasadzie ciepło, ale jednocześnie czuję przenikliwe zimno. Nie umiem sobie znaleźć miejsca, ale nie czuję się chora. Wyglądam przez okno, biorę coś do ręki, odkładam, co to za dziwne uczucie?

Tęsknota – uczucie braku czegoś lub kogoś bardzo ważnego w naszym życiu. Towarzyszy mu niepokój, smutek, zamyślenie. Pojawia się zawsze, gdy kontakt z bliskimi jest ograniczony lub wiąże się z pragnieniem posiadania partnera, bycia akceptowanym, zrozumianym. Takie uczucie, które zwykle określam „niech mnie ktoś przytuli”. Przychodzą myśli o partnerze, wspomnienie jego ciepła, uśmiechu, dotyku, myśli o tym co teraz robi, czy też tęskni. U mnie zwykle przebiega dość łagodnie i kończy się telefonem do męża. Ale tęsknota może być odczuwana znacznie boleśniej, szczególnie gdy towarzyszy żałobie po ukochanej osobie. Wtedy może nawet stać się jednym z czynników powodujących depresję. Tęsknota może być odczuwana znaczniej boleśniej, szczególnie gdy towarzyszy żałobie po ukochanej osobie? Wtedy może nawet stać się jednym z czynników powodujących depresję. Z przeżywaniem tęsknoty wiąże się trudność pogodzenia z sobą dwóch przeciwstawnych emocji i uczuć: miłości i opuszczenia, osamotniona i wspólnoty, poczucia więzi i jednocześnie braku, frustracji i wolności. Tęsknota również jest testem cierpliwości w oczekiwaniu na ponowne spotkanie i sprawdzeniem zaangażowania w związku. Nie bez powodu nasze babki mawiały, że nic nie służy miłość lepiej niż rozstanie. I z perspektywy czasu przyznaję im rację.  

Najskuteczniejszym sposobem poradzenia sobie z tęsknotą, jest zaakceptowanie jej sensu i znalezienie zajęcia absorbującego uwagę, wymagającego zaangażowania i koncentracji. Może to być oddawanie się swoim pasjom i zainteresowaniom: majsterkowanie, pisarstwo (wiersze, blogi, pamiętniki, dzienniki), malarstwo, decupage, hafciarstwo, czytanie literatury czy ruch fizyczny (najlepiej poza domem: areobik, zumba, lekcje tańca, biegi przełajowe). Można również odwiedzać przyjaciół i rodzinę. Ważne jest, aby zadbać o siebie. I tak mamy lepiej niż nasi rodzice i dziadkowie, bo w dobie telefonów komórkowych i internetu z komunikacją nie ma problemu. Można codziennie rozmawiać, wysyłać sobie sms-y na dzień dobry, można pisać maile, a nawet widywać się dzięki komunikatorom internetowym, takim jak skype. Rozstanie jest wtedy mniej bolesne.


[1] Bogdan Wojciszke, Psychologia miłości, GWP, Gdańsk 2009
[2] Anna Dodziuk, Towarzyszenie i wsparcie w żałobie Żal po stracie, czyli o przeżywaniu żałoby

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz