Trudno sobie wyobrazić
świat bez uczuć. Uczucia i emocje towarzyszą nam każdego dnia, od wczesnego
dzieciństwa do samej starości. Nie da się od nich uciec, bo są częścią nas. Niektóre
uczucia chcemy przeżywać, jak miłość do partnera, radość z wyczekiwanego
spotkania z przyjacielem, duma z urodzenia dziecka. Innych uczuć wolimy nie
wyrażać, czy to dlatego, że są dla nas nieprzyjemne, czy też dlatego, że są po
prostu nieakceptowane społecznie? Ale smutek z powodu utraty najbliższej osoby,
rozczarowanie po nadużyciu zaufania czy złość po doznanej obrazie też nam
towarzyszą i są zupełnie naturalne.
Można je zamrozić, można
je stłumić, można sobie wmówić, że są nam niepotrzebne, ale najlepiej zawsze
jest je po prostu przeżyć. Niektóre towarzyszą nam dłuższy okres, inne
pojawiają się na przelotną chwilę. Ale każde nas o czymś informuje. Ważne, aby
nauczyć się słuchać siebie. Tak naprawdę ludzkość bez uczuć miałaby niewielkie
szanse na przeżycie. Rodzice bez miłości do swych dzieci pozostawialiby je same
sobie, bez lęku nie unikalibyśmy niebezpieczeństwa, bez współczucia
zadawalibyśmy sobie ból.
Czym jest miłość?
To jedno z odwiecznych
pytań, na które ludzkość usiłuje odpowiedzieć. Jest inspiracją dla poetów,
twórców piosenek, jest tematem nie jednej pracy naukowej. Jej odcieni jest
bardzo wiele: miłość romantyczna, miłość toksyczna, miłość erotyczna, miłość
rodzicielska, miłość braterska, miłość nieszczęśliwa, miłość platoniczna, miłość
duchowa, miłość idealistyczna, miłość masochistyczna. Jak widać miłością można
namalować nie jeden obraz. Ale miłość jest też procesem, który ewaluuje. Bogdan
Wojciszke w swojej Psychologii miłości
wyróżnia 6 faz[1]:
zakochanie, romantyczne początki, związek kompletny, związek przyjacielski,
związek pusty, rozpad.
Jednak ja chciałabym się
skupić na aspekcie miłości dojrzałej. Bo takiej miłości uczę się właśnie teraz.
10 lat życia z alkoholikiem wywarło swoje piętno, miłość romantyczna zamieniła
się w miłość masochistyczną. Często
słyszałam: jak ty go możesz kochać jeszcze po tym wszystkim? Powinnaś go
zostawić. Powinnam, ale nie byłam w stanie. Mimo separacji w związku żadne
z nas nie było gotowe wystąpić o rozwód. Każde z nas nadal pragnie tego
drugiego. Przytulanie wciąż pomaga na smutki. Myślimy o sobie nawet, jeśli
jesteśmy osobno. Gdy jesteśmy razem, możemy nawet milczeć w dwóch kątach
mieszkania, ale świadomość, że to drugie jest na wyciągnięcie ręki daje
poczucie ciepła i bezpieczeństwa.
Czy żałuję, że się nie
rozwiedliśmy? Nie. Ten czas naszej separacji pozwala mi nauczyć się kochać męża
na nowo, tęsknić za nim, zrozumieć jego chorobę, ale także uczę się być sobą,
dbać o swoje potrzeby i przede wszystkim kochać siebie, nie mając poczucia
winy. Tak, bo aby móc kochać innych miłością szczęśliwą, trzeba najpierw być
szczęśliwym i pokochać siebie. Częstym przypadkiem jest założenie, że inni
patrzą na mnie, tak jak ja sama siebie widzę. Jeśli będę wierzyła, że jestem
tylko zbiorem wad i niedociągnięć, to założę, że dla innych też taka jestem i
na zasadzie samospełniającego się proroctwa będę się tak zachowywać. I wtedy
rzeczywiście inni tak mnie ocenią. Dystans do siebie i wysoka samoocena
wpływają na dostrzeganie zalet i u partnera, a tym samym na jakość związku. I to
dokładnie odnosi się do miłości do osoby uzależnionej. Dojrzałą miłość to
działanie dostosowane do sytuacji i umiejętne postępowanie. Po pierwsze trzeba
nauczyć się rozumieć istotę choroby tej drugiej osoby. Tego już się nauczyłam.
Poznałam jego chorobę, jej symptomy, zagrożenia, mechanizmy działania. Widzę,
ile błędów popełniłam, gdy łagodziłam skutki, nie dotykając przyczyny. Teraz
wiem, że kochać dojrzale to pozwalać mojemu alkoholikowi ponosić konsekwencje
działań. Kochać dojrzale to także bycie konsekwentnym w działaniu, stanowczym i
odpornym na kłamstwa i manipulacje, które narzuca uzależnionej osobie system
zaprzeczeń i iluzji. Wyrazem mojej dojrzałej miłości jest także wyjście z
cienia i poszukiwanie pomocy w ośrodku. Tutaj uczę się rozumieć męża i rozumieć
siebie. Tutaj znajduję wsparcie dla swojego rozwoju i odzyskuję poczucie
własnej wartości. Skrajnym wyrazem mojej chorej masochistycznej miłości było
stwierdzenie, że ja sobie sama z nim nie poradzę. Moje dawne lęki i dawne myślenie
jeszcze czasami do mnie wracają, ale dziś już wiem co powinnam zrobić, gdyby
nastąpił nawrót u mojego męża. Natomiast wciąż nie mam jeszcze pewności czy
potrafiłabym znaleźć w sobie tyle spokoju, konsekwencji i stanowczości, żeby
zrobić to co wiem, że powinnam. Dlatego tej miłości wciąż się uczę. Potykam
się. Czasami trudno mi jest jeszcze rozpoznać czy to co czuję, jest tylko
asertywną troską czy może jeszcze masochistycznym poświęceniem.
Miłość Ci wszystko wybaczy
Wybaczenie to kolejny
temat, który wpłynął na twórczość artystów. To też podobnie jak miłość jedna z
podstaw wielu religii. Ale na temat tego czym jest, a czym nie jest wybaczenie
trwa wiele sporów. Co tak naprawdę oznacza wybaczenie? Co się mylnie utożsamia
z wybaczeniem, powodując tylko kolejne niesnaski, zamiast budowania zgody.
Zapomina się o tym, że wybaczanie jest potrzebne osobie, która doznała krzywdy,
bo sprawca szuka zazwyczaj rozgrzeszenia.
Zapomnienie win. Czasami zapomnienie o tym, co jest bolesne, niewygodne, budzi smutek i żal jest wygodne. Ale wybaczyć, nie znaczy zapomnieć. Czegoś, co już się zdarzyło nie można cofnąć, chociaż bardzo bym chciała. 10 lat życia z alkoholikiem to fakt, bolesna lekcja życia. Ale z każdej lekcji należy wyciągać wnioski, aby w przyszłości nie popełniać tych samych bolesnych błędów. Wybaczanie sprawia, że wspomnienie doznanej krzywdy staje się mniej bolesne. Pielęgnowanie krzywdy w sobie rodzi niepotrzebny ból, przypomina rozdrapywanie gojącej się rany. Wybaczenie to rezygnacja z chowania w sobie urazy. Uraza to jest uczucie, które pojawia się naturalnie po doznaniu krzywdy, ale pielęgnowana i podsycana prowadzi tylko do rozjątrzania rany i pragnienia zemsty. A wybaczenie jest jak przysłowiowy czas, który rany pozwoli zagoić, pozostawiając jednak blizny.
Zrozumienie.
Czasem, wydaje się, że trzeba zrozumieć, aby móc wybaczyć. Wydaje się to
szczególnie słuszne, wtedy kiedy sprawca żałuje za wyrządzoną krzywdę. Owszem
bywa pomocne. Zaspokojenie ciekawości co do motywów działania nie oznacza
jednak, że jest to niezbędny element przy wybaczaniu. Czasami motywy działania
pozostają zbyt pokrętne, aby je zrozumieć, ale można wybaczyć. Tak naprawdę do
dziś dnia nie zrozumiem dlaczego mój mąż pił, on sam tego nie wie. Racjonalne
wytłumaczenie brzmi, bo miał chorą duszę, umysł i ciało. Ale ponieważ nigdy nie
byłam alkoholikiem nie zrozumiem do końca, co sprawia, że człowiek pije, mimo,
że nie chce. Nie szukam też usprawiedliwiania win, bo to by było trochę
jak zdejmowanie odpowiedzialności za wyrządzoną krzywdę. Tłumaczenie, że był
pod wpływem alkoholu i nie wiedział, co robi do niczego mnie nie doprowadzi,
jedynie może zawrócić do iluzji, w której funkcjonowałam. Podobnie jak udawanie, że
nic się nie stało.10 straconych lat to nie jest nic, to bardzo dużo,
biorąc pod uwagę, do jakiego stanu nas to doprowadziło. Bagatelizowanie może jedynie
zmniejszyć żal, ale nie wnosi nic do wybaczania. Wybaczanie
to zrezygnowanie z uzyskania rekompensaty. Oczywiście miło jest dostawać
kwiaty czy inne prezenty tak po prostu. Ale jest to tylko dobra wola i szczera
chęć mojego partnera, a nie oczekiwania zadośćuczynienia. Gdybym zaczęła teraz
uważać, że za to mi zrobił jego psim obowiązkiem jest spełniać moje zachcianki,
to nasz związek daleko by nie zaszedł.
Ponowne zaufanie.
Moje odbudowywanie relacji polega głównie na mozolnym odbudowywaniu zaufania.
Nie jest to jednak przejawem wybaczenia, ale miłości. Miłość potrzebuje
zaufania, inaczej uschnie jak kwiat na pustyni. Jest to proces długi i trudny,
ale uważam, że mój mąż na nie zasługuje. Z tych samych powodów budujemy
poczucie bliskości, radość cieszenia się sobą, chęć przytulania i czucia
swojego ciepła. Z miłości. Wybaczenie jednak bardzo ułatwiło ten proces. Gdybym
pielęgnowała w sobie krzywdę, to tak jakbym rano mozolnie budowała domek z
kart, który popołudniu bym niszczyła jednym ruchem. Ale przecież bywają czasem
sytuacje, w których nie zaufamy ponownie, ale wybaczyć możemy.
Podobnie, nie musimy się
koniecznie zaprzyjaźniać
(lub zaprzyjaźniać ponownie), z osobami, które nas w jakiś sposób skrzywdziły.
Nie muszę ponownie odbudowywać przyjaźni z przyjaciółką, która poderwała mi
chłopaka i wyjechała z nim za granicę. Wybaczenie to
rezygnacja z ewentualnej chęci zemsty i odwetu na tej parze. Zamiast
czekania przez lata na okazję, kiedy będzie można się na nich odgryźć, żeby
poczuli się tak samo zdradzeni i upokorzeni, lepiej tą energię poświęcić na
budowę nowego związku.
Kolejny element, który
utrudnia wybaczenie jest mylne przekonanie, że wybaczenie równa się odstąpieniu
od wymierzenia sprawiedliwej kary. A Jan Paweł II? Przecież jego niedoszły
morderca odbył karę, mimo, że uzyskał wybaczenie. Oczywiście to szczególny
przypadek wybaczenia, ale także w codziennych sprawach, możemy wybaczyć i domagać
się sprawiedliwej kary. Nie musimy się godzić na to, żeby sprawca ponownie
wyrządzał nam krzywdę, mimo wybaczenia. Tutaj najbardziej jaskrawym przykładem
może być żona, która wybaczy mężowi, że pod wpływem alkoholu ją uderzył. Ale to
nie oznacza, że następnym razem też pozwoli się uderzyć i nie zawiadomi władz.
Wybaczenie to rezygnacja z obnoszenia się z
następstwami krzywdy. Żona, która na skutek ataku męża została poparzona
w ramię, a wybaczyła mu, nie będzie się obnosiła publicznie z bliznami, postara
się funkcjonować normalnie, skorzysta z oferowanych metod leczenia czy zabiegów
kosmetycznych, aby zmniejszyć dokuczliwość blizn. Skorzysta na tym przede
wszystkim ona, poprawiając swój wygląd i samopoczucie, zamiast obnosić się z
wizerunkiem męczennicy.
Reasumując wybaczenie to
pogodzenie się ze swoim życiem na tu i teraz. Każdy ma swoje miejsce w życiu,
każde wydarzenie ma na nie wpływ, a tkwienie w przeszłości i rozmyślanie o tym,
co by było, gdyby to się nie wydarzyło, to tylko takie życie marzeniowe.
Wybaczenie jest jednak trudną sztuką, nawet jak się pojmie jego istotę.
Przebaczenie to też indywidualna decyzja każdego, nie każdemu chcemy wybaczyć,
czasami po prostu nie potrafimy. To stan, do którego czasami potrzebujemy czasu.
A najtrudniej jest wybaczyć sobie, chociaż od tego powinno się zacząć.
Gniew i zemsta fatalnie wpływają na ciśnienie
i trawienie. Wybaczenie jest dobre dla zdrowia. Desmond Tutu
Ze złością mi do
twarzy…
Miłość łatwo zdefiniować,
ale jak spojrzeć na złość? Naukowcy najczęściej ją definiują jako gwałtowny
stan emocjonalny o różnorodnym stopniu intensywności, któremu towarzyszy
pojawienie się dużej energii. Pojawia się w kilku odcieniach: irytacja,
rozdrażnienie, złość, uraza, wrogość, nienawiść, wściekłość, furia, szał. Znane
przysłowie głosi, że złość piękności
szkodzi. Ale ja przeciwstawię temu inną mądrość ludową: wbrew regule, nie złość piękności
szkodzi, tylko to, co piękność do złości przywodzi. Jak w tym
różnica? Złość to emocja, a emocje zawsze będziemy przeżywać. Każdy człowiek
trochę inaczej wyraża złość. Ja ją rozpoznaje po tym, że mój organizm się
„zaciska”. A dokładniej zaciskam szczęki, zaciskam pieści oraz ściska mi
żołądek. No i oczywiście zmienia mi się mimika. Ale żadna z tych reakcji nie
szkodzi urodzie. Mimika zmienia się przy każdej emocji, więc zmarszczone czoło
jest równie szkodliwe jak uśmiech.
Dlaczego zatem większość
ludzi uważa, że złość jest negatywna, zła, niepożądana, szkodliwa? Dlaczego
złość jest nieakceptowana społecznie? Według mojej opinii, z powodu
podstawowego błędu atrybucji. Złości nikt nie chce przeżywać, zapomniawszy o
tym, że złość nas przecież o czymś informuje. Skojarzenie, że człowiek, który
się często złości musi mieć zły charakter, musi być agresywny, ponury,
antypatyczny itd. tylko wzmacnia złe postrzeganie złości. A wystarczy spojrzeć
na to, co nas do złości przywodzi. Zmęczenie? Głód? Ból zęba? Perspektywa
spotkania z osobą, której nie znosimy? Sąsiad, który kupił nową wiertarkę i od
3 godzin wierci? Szef, który znowu wpadł na jakiś pomysł, który tylko jemu się
podoba? Żona, która narzeka od samego rana? Mąż, który wrócił pijany? Dziecko w
kiepskim nastroju? Czy to są cechy charakteru, czy po prostu sytuacje, w
których się znaleźliśmy? Czy frustracja, poczucie niesprawiedliwości, atak ze
strony innej osoby, utrata kontroli nas sytuacją jest uwarunkowana charakterem,
czy jednak są to następstwa działania czynników zewnętrznych? Zatem czy złość
nie jest zupełnie naturalną i pożądaną reakcją organizmu?
Pojawienie się złości to
komunikat, że dzieje się coś niepożądanego, coś co trzeba zbadać i przygotować
się do działania. Dlatego w pierwszym etapie złości przyspiesza oddech, podnosi
się ciśnienie, krew szybciej krąży. Ludzki organizm się przygotowuje do walki,
która następuje w drugim etapie. Walka jest już działaniem, nie złością. Także
tak często towarzyszące złości agresja i przemoc są działaniem. Ale przecież
złości się każdy, a nie wszyscy są agresywni. Bardzo częstym sposobem radzenia
sobie ze złością, jak i innymi nieprzyjemnymi uczuciami jest ich tłumienie, czy
zaprzeczanie, że się pojawiły. Ile razy pada zdanie: Ja się złoszczę? A skądże,
przecież jestem wyjątkowo cierpliwą osobą… A jakie są następstwa? Pielęgnacja tej
złości w sobie, aż się czara napełni i wtedy nastąpi gwałtowny wybuch. Albo
pozbywanie się jej w małych porcjach poprzez drobne złośliwości, pogarszanie
kontaktów z innymi ludźmi, noszenie w sobie urazy albo skierowanie ją na siebie
(autoagresja, zaniedbanie, nadmierny wysiłek). Lista psychosomatycznych
dolegliwości związanych z tłumieniem złości jest długa.
Zatem
co z tą złością zrobić?
Nauczyłam się akceptować złość, która się czasem we mnie pojawia. Jest tak samo
moim uczuciem, jak każde inne. Mam prawo przeżywać złość, ale staram się to
robić przy poszanowaniu praw innych ludzi. Powiedzenie, że ta dana sytuacja
wywołuje we mnie złość zazwyczaj jest pierwszym elementem rozbrajania organizmu
z nadmiernej energii. Zamiast krzyczeć na sąsiada, można spokojnie poprosić,
aby zrobił przerwę, bo nieustający hałas powoduje u nas ból głowy. Jeśli sąsiad
nie chce albo nie może zrobić przerwy, można zapytać, kiedy planuje zakończyć
wiercenie i na ten czas wyjść na spacer. Jeżeli irytuje mnie mój własny kot (a
irytuje mnie często), bo miauczy, najprostszą reakcją jest sprawdzenie
przyczyny i jej neutralizacja. Nakarmienie go, czy wypuszczenie, pogłaskanie,
zabawa zajmuje mi chwilkę, angażuje pojawiającą się energię i wyhamowuje dalsze
nakręcanie złości. Jeśli złość staje się emocją często występującą, warto
znaleźć sobie systematyczne źródło jej rozładowania. W moim przypadku była to
całkowita zmiana życia: ruch fizyczny na świeżym powietrzu – jazda rowerem,
spacery, nordic walking. Połączyłam to ze słuchaniem relaksacyjnej muzyki i
medytacjami, kiedy czuję potrzebę. Pisanie bloga, również jest jednym ze
sposobów poradzenia sobie z emocjami, ich analizowaniu i poukładaniu sobie w
głowie na nowo.
Na zajęciach
terapeutycznych dostałam też zadania, dotyczące radzenia sobie ze złością.
Pierwsze to zastanowienie się nad tym, czy są osoby w moim otoczeniu, które
zapraszają mnie do złości i czy w moim zachowaniu jest coś, co prowokuje
innych. Pierwszą czynnością było sprawdzenie dzienniczka uczuć. No tak kot.
Kota kocham nad życie, ale jest tylko zwierzakiem, chociaż uważam go za mój prywatny
wzór asertywności. Jednak wróćmy do ludzi. Kiedy się złoszczę na innych?
Zazwyczaj wtedy, gdy inni robią coś, co mnie denerwuje i odwrotnie. Najprostszy
sposób z mojego życia: budzenie męża. Niestety potrzebuje chwilę czasu, aby się
wybudzić i dopóki nie wyjdzie z łóżka, mogę zapomnieć o rozmowie czy
wystosowywaniu jakichkolwiek próśb. Zaakceptowanie tego prostego faktu
spowodowało, że nie muszę prośby powtarzać kilka razy, aby dotarła. Ponawianie
prośby, pytania, które pozostawało bez odpowiedzi, powodowało u mnie
frustrację, a przypominało walenie głową w mur. I tak zawsze musiałam poczekać,
aż się przebudzi z letargu. A jednocześnie, gdy ja mu „brzęczałam” nad uchem
niczym upierdliwa mucha, nie usposabiało go pozytywnie, a wręcz irytowało. I po
co to nam? Trochę wzajemnego szacunku i zrozumienia, a sytuacja jest o wiele
lepsza.
Uświadomiłam sobie także
jeszcze jedną istotną rzecz: złość nie jest źródłem problemu, jest tylko jego
objawem – złość informuje o problemie, ale go nie rozwiązuje. Chociaż z drugiej
strony, niektórzy złości do rozwiązywania problemów używają. Wykorzystują
wybuchy złości do budowania swojego autorytetu, prestiżu i dystansu wobec
innych, manipulowania pracownikami czy bliskimi, podporządkowania sobie innych
osób (sprawcy przemocy). Być może dlatego złość jest kojarzona jako uczucie
niepożądane i nie chcemy jej czuć. A to tylko kolejne uczucie, które możemy
rozpoznawać i radzić sobie z nim w sposób dobry dla nas i dla innych.
Lęk niczym wielki pająk
Pozornie o lęku nie da się
powiedzieć nic dobrego. A może jednak spróbować? Może czas przestać się bać
lęku i spojrzeć mu prosto w oczy? Lęk jest stanem emocjonalnym, który informuje
nas o nadchodzącym niebezpieczeństwie z zewnątrz, lub pochodzącym z wewnątrz
organizmu. Jest jednym z najstarszych uczuć i w przeciwieństwie do złości jest
stanem pochodzącym z wnętrza naszego organizmu. Niesie spory ładunek energii,
który ma za zadanie przygotować organizm do działania. Człowiek pierwotny pod
wpływem lęku mógł podjąć trzy rodzaje działań: walczył, jeśli dysponował większą siłą niż
przeciwnik, uciekał, jeśli ocenił,
że jest słabszy, ale szybszy lub zastygał,
jeśli uznawał, że nie jest słabszy i nie da rady uciec, licząc na to, że drapieżnik
straci zainteresowanie. Ten schemat do dziś sprawdza się w świecie
zwierząt. Ale jest nieadekwatny do współczesnego
świata ludzi.
Dlaczego ludzie boją się lęku? Odpowiedź częściowo tłumaczę sobie
trzema poziomami lęku wyodrębnionymi przez psychologów:
- pierwszy poziom lęku
związany z sytuacją, który można podzielić na lęk, przed tym, co może się
wydarzyć ( wojna, utrata kogoś bliskiego, choroba, samotność, starość, wypadek)
i lęk przed podjęciem aktywności (zerwanie związku, rozmowa kwalifikacyjna,
publiczne wystąpienie, popełnienie błędu, pójście do lekarza);
- drugi poziom lęku związany
z naszymi odczuciami, wewnętrznym stanem psychiki: lęk przed porzuceniem,
bezradność, bezsilność, porażka
- trzeci poziom lęku,
nazywany sumą wszystkich lęków, który wynika z braku wiary w siebie i najprościej
można sprowadzić do wyrażenia „nie poradzę sobie”.
I to ostatnie stwierdzenie
jest jednocześnie punktem wyjścia do oswojenia lęku, bo do tego każdy lęk
prowadzi. Spójrzmy na lęk z naszego pierwotnego „ja”, jest to zdrowa emocja,
która pozwala nam oszacować niebezpieczeństwo (na przykład lęk, który pojawia
się na widok nadjeżdżającego pociągu), uświadomić sobie obszary, w których
występuje zagrożenie (na torach kolejowych zazwyczaj jeżdżą pociągi z dość
znaczną szybkością), dostrzec nasze niezaspakajane potrzeby. Jak wspomniałam,
lęk też niesie ładunek energetyczny i tu zaczyna się problem z radzeniem sobie.
Lęk mija, gdy podejmuje się działanie – szybkim krokiem opuszcza tory. Ale co,
gdy źródła nie są tak oczywiste? Bardzo często lęk jest tłumiony,
powstrzymywany, ucieka się od niego, zmniejsza się jego dokuczliwość za pomocą
rozmaitych środków chemicznych: leki uspokajające, leki psychotropowe,
narkotyki, alkohol lub uciekanie w hazard itd. Prowadzi to do depresji,
bezsilności, paraliżu emocjonalnego, rozmaitych stanów lękowych. Unikanie lęku
sprawia, że ludzie zaczynają zakładać różne maski, odgrywać role czy dorabiać
rozmaite teorie tłumaczące niemożność zmierzenia się z lękiem. Zatem, w jaki
sposób oswoić lęk? Poprzez dzięki mobilizacji organizmu(zwiększenie czujności,
uwagi) możemy przekształcić energię w działanie, dokonanie wyboru. Zamiast
ukrywania lęku możemy o nim powiedzieć, skupić się na odnalezieniu problemu,
który lęk sygnalizuje, przewartościować swój obraz siebie i uzyskać harmonię.
Stosować pozytywne afirmacje, o ewentualnych błędach myśleć jak o działaniach
wymagających korekty i podejmować działania mimo lęku – przełamać myślenie „nie
poradzę sobie”.
Mi również towarzyszy mój
własny irracjonalny lęk. Pierwszy to lęk wysokości. Wiem, mam prawo bać się
wysokości, ale jednocześnie nie chcę, żeby ten lęk ograniczał mnie w
najprostszych czynnościach. Więc zgodnie z powyższym podjęłam działanie. Kiedy
mam okazję chociaż przez chwilę spojrzeć na dół z wysokości, staram się to
robić mimo towarzyszących mi reakcji. Ale ponieważ przyjmuję lęk jako moją
naturalną reakcję, nie paraliżuje mnie i za każdym razem mówię sobie „dasz
radę”. I każde pokonanie lęku, chociaż na chwilkę wywołuje satysfakcję z tego,
że się udało. Drugim rodzajem mojego lęku były sny, które nazywałam
realistycznymi. Budziłam się w nocy, zlana zimnym potem, ponieważ śniło mi się,
że mój mąż wrócił do domu pijany. Serce mi kołatało, a ręce drżały. Chwilkę
zajmowało mi dojście do rzeczywistości. Kilka ćwiczeń oddechowych uspokajało organizm.
A potem następował krótki dialog wewnętrzny. Obawiasz się, tego, że mąż wróci
do picia. Po 10 latach ciągłego zamartwiania się, to naturalna reakcja. Ale nie
masz na to wpływu. Nie jesteś odpowiedzialna za picie męża. A fakt, że pojawia
się taki lęk, ma swoje podstawy, moja podświadomość bierze pod uwagę i taką
wersję mojej przyszłości, pozwala mi przygotować na nią myśli i scenariusz
działania. Jak dotrze to do świadomości, która chwilowo zajęta jest samymi
pozytywnymi aspektami rozwoju własnego i trochę buja w obłokach, lęki się
spłycą. I rzeczywiście, gdy podświadomość i świadomość zaczęły tworzyć spójną
całość koszmary się skończyły.
Człowiek żyje naznaczony
lękiem, towarzyszy nam w każdym etapie rozwoju, ale doświadczenia zbierane
przez lata umożliwiają nam poznanie i oswojenie tego lęku. To kolejne uczucie,
które jest moje, które mam prawo przeżywać, i które motywuje mnie do zmian. Jak
to powiedział JF Kennedy: „ Nie wolno nam
pozwolić, aby lęki paraliżowały nasz marsz w kierunku wyznaczonym przez
nadzieję.”
Nie czas żałować róż…
Żal jest kolejnym
niejednoznacznym uczuciem. Z żalem wiąże się smutek, rozpacz, przygnębienie,
rozczarowanie, samotność, tęsknota, bezradność, poczucie porażki. Na pewno jest
to emocja związana ze stratą. Jest to uczucie, które pojawia się długi czas,
zaczyna się zazwyczaj od zaprzeczenia, a kończy się pogodzeniem ze stratą.
Dlatego żal najczęściej kojarzony
jest z żałobą po kimś, kto był nam bliski i umarł. W tej sytuacji jest
zrozumiały i pozwalamy go sobie przeżywać. Rozpacz po tak dotkliwej stracie
jest zazwyczaj bardzo silna i stłumiona może nieść ze sobą konsekwencje przez
lata. Jednak nie tylko śmierć powoduje żal z odejściem kogoś: po latach może
odejść ukochany, przyjaciele mogą wyjechać daleko i mimo, że wiemy, iż nie
umarli, rozpacz jest równie ogromna. Dotkliwość utraty wywołuje smutek, łzy i
niemożność wyobrażenia sobie jak dalej żyć… A drugiej strony zaczyna się
pojawiać już samoobwinianie, właśnie za to, że czujemy w tej sytuacji żal, a
przecież nie jest to sytuacja związana ze śmiercią, więc nie powinniśmy tak się
zachowywać. Zapomina się, że właśnie oczyszczenie umysłu z cierpienia, złości,
bezradności, goryczy, bólu pozwoli na wywołanie także miłych wspomnień i
pozwoli spojrzeć na świat z właściwej perspektywy.
Jeszcze gorzej z żalem po
czymś. Utrata to nie tylko odejście bliskiej osoby, żal pojawia też po stracie
czegoś. Straconego czasu, straconej energii, straconych marzeń, straconej
szansy, straconych pieniędzy, straconego życia – w myśl piosenki Andrzeja
Rybińskiego „nie żałuj godzin ni lat, gdy życie mija…” Tutaj już pojawiają się
tendencje do tłumienia, bo nie wypada. Ale dlaczego? Przecież skoro mamy prawo
być smutni po stracie przyjaciela, to możemy być smutni po stracie szansy na
zwycięstwo. Może emocjonalnie jest to inny rodzaj straty, ale nadal to strata.
Ja żałuję dziesięciu lat, w czasie, których zamiast żyć, marnowałam energię na
walkę z piciem mojego alkoholika. Ale żałuję właśnie tego, że marnowałam własną
energię i pogrążałam się w bezradności, dostrzeżenie tego faktu, że mam właśnie
prawo odbyć żal po tej stracie, pozwoliło mi się uporać ze złością na mojego
alkoholika. Bowiem czasem taki nieprzeżyty żal zamienia się w żal do kogoś.
Zamiast pozwolić sobie popłakać po straconych okazjach czy latach, zaczyna się
poszukiwanie winnego. I potem przy każdej okazji ten stłumiony żal jest
wyrzucany słowami: to przez Ciebie… gdyby nie ty… itd. Ale to bardziej
przypomina pielęgnowanie tego żalu, jako powodu do oczekiwania
zadośćuczynienia, jakiejś rekompensaty, możliwości robienia z siebie
męczennika, zasłaniania się tym uczuciem, uciekanie przed nowymi możliwościami,
zamykanie się w sobie. Potem całe życie mija bez radości, w izolacji,
przygnębieniu i wiecznych pretensjach. Jak to mówi młodzież – życie z „fochem
forever”. A po co się wyrzekać szczęścia, zadowolenia, satysfakcji przez
kolejnych kilkadziesiąt lat życia, tylko dlatego, że ileś lat uważamy za
zmarnowane?
Mi samej nie było łatwo
uporać się żalem, ale dałam sobie prawo go odczuwać. Uporanie się z nim to
proces długotrwały. Towarzyszyło mi przy tym bardzo dużo innych uczuć, zaczęło
się od zaprzeczania, bo przecież czy te lata to jest powód do żalu; no przecież
ludzie mają większe problemy, a ja płaczę bez powodu. Byłam zła na siebie, że
tak często płaczę z błahych powodów, nie akceptowałam tego płaczu. Potem
pojawiła się złość: na siebie, na męża, na alkohol, przeszłam fazę użalania się
nad sobą, potem kolejną obwiniania o wszystko męża, jego uzależnienia, mojego
współuzależnienia, bo przecież mogłam coś zrobić wcześniej. Aż w końcu weszłam
w fazę akceptacji. To, co było to było. Nie mam możliwości zmienić, muszę się z
tym pogodzić, ale to nie oznacza, że muszę zapomnieć. Wspomnienia mają prawo
się pojawiać i zapewne jeszcze długo będą wywołując łzy. Bardzo mi pomogły
rozmowy właśnie o tym, że czuję żal. Te rozmowy z terapeutą, przywoływanie
obrazków z przeszłości i to jego pytanie, co teraz czujesz? Pamiętam jak
oczyszczającym doświadczeniem dla mnie było wylanie z siebie ogromnego żalu do
męża. Jak stanie w wodospadzie. Ale pomogło, nie tylko w oczyszczeniu, ale
przede wszystkim w uświadomieniu sobie, ile ja go w sobie miałam. Nie zdawałam
sobie, że tak wiele, dopóki nie zaczęłam go z siebie wyrzucać. I dopiero potem
mogłam spojrzeć się za siebie inaczej, jakby z większym dystansem i mniejszym
bólem.
Żal jest potrzebny, ale
jak poradzić sobie z nim konstruktywnie? Według Anny Dodziuk[2] należy przejść przez kilka
kroków:
dostrzec problem, przezwyciężyć skłonność do jego
unikania – problemy same
nie znikają, więc unikanie mówienia o nich odsuwanie, bagatelizowanie prowadzi
tylko „napełniania czary”, która w końcu się przeleje;
zidentyfikować sposoby pozornego radzenia sobie z
trudnymi uczuciami spowodowanymi przez stratę i starać się z nich zrezygnować - nie bez powodu się mówi, że żal
jest jak otwarta rana, ale trzeba ją leczyć, a nie tylko przemywać, lub
znieczulać. Żal związany jest ze stratą, więc musi być bolesny, zatem
powierzchowne sposoby mówienia o nim, które nie dotykają sedna, nie pozwalają
przeżyć uczuć z nim związanych, to jak tabletki przeciwbólowe – pomagają tylko
na jakiś czas
znaleźć dla siebie wsparcie – z żalem trudno poradzić sobie w
samotności, zamienia się to raczej w użalanie nad sobą. Żalem trzeba się
podzielić, najlepiej z osobami, które nie są pozbawione empatii i pomogą nam go
przeżyć. Czasami wystarczy po prostu, że będą słuchać. Czasami potrzeba
przysłowiowego rękawa do wypłakania, raczej wolimy się przytulać i płakać niż
mówić. Naturalną grupą wydają się być najbliżsi i przyjaciele, którzy sami
wysyłają nam sygnały, że są gotowi udzielić takiego wsparcia. Ale nierzadko im
to sprawia trudność, więc rozsądnym wyjściem jest poszukanie sobie innego kręgu
wsparcia, jak chociażby grupy terapeutycznej.
rozpoznać realne rozmiary straty, zobaczyć zarówno
pozytywne, jak negatywne strony utraconej osoby, relacji, miejsca – na początku nie jesteśmy w stanie
zobaczyć pozytywnych następstw straty, wszystko jest nie tak. Ale tak naprawdę
nikt, ani nic nie jest beznadziejnie czarne, ani cukierkowo różowe. Nasze życie
jest kolorowe, z daną osobą, miejscem, przeżyciem wiążą się zarówno piękne
wspomnienia jak i trochę gorsze, trzeba tylko do tego racjonalnie dotrzeć.
Można pisać, rysować, oddawać się przeglądaniu zdjęć, pamiątek rodzinnych.
dzielić się z kimś uczuciami związanymi ze stratą – z uczuciami ludzkimi jest już tak,
że miłość, radość, szczęście mnożymy, ale smutkiem, bólem i żalem musimy się
podzielić, aby stał się znośny. Najlepiej podzielić się z drugą osobą,
świadomość, że o naszym żalu dowie się druga osoba pomaga w oswajaniu tego
uczucia, nierzadko dopiero, kiedy zaczynamy się otwierać, potrafimy te uczucia
nazwać.
dokończyć niedokończone sprawy – czasami strata przychodzi
niespodziewanie, nie zdążymy się pożegnać, powiedzieć komuś, że go kochamy,
wybaczyć krzywd… czasami trzeba pewne rzeczy dopowiedzieć nad grobem, pewne
rzeczy naprawić, pewnym sprawom zadośćuczynić.
przeprowadzić rytuał pożegnania – dla każdego ma to inny wymiar, ale
zawsze wiąże się z akceptacją straty.
Ale nawet, gdy tą drogę
pokonamy, gdy skontaktujemy się ze swoim żalem, nazwiemy, go, wydobędziemy z
siebie, opowiemy o nim, wybaczymy, odbędziemy oczyszczający rytuał,
zaakceptujemy to i tak czasem bolesne wspomnienia czasem wracają. Czy to
znaczy, że nie poradziliśmy sobie z żalem? A czyż wspomnienia nie są naturalną
rzeczą w życiu człowieka. Nie można mieć tylko dobrych wspomnień, bo byłoby to nie
naturalne, każdy ponosi w życiu jakieś straty, porażki, które musi „odżałować”.
Bolesne wspomnienia będą powracać, szczególnie przy okazjach, które je
przywołają w naszej pamięci, ale to od nas zależy jak z nimi sobie poradzimy.
Łza w oku na wspomnienie, które rok temu było dla mnie bolesne nie jest niczym
niepokojącym, jeśli minie wraz ze wspomnieniem. Ode mnie zależy od tego jak
potraktuję te wspomnienia, czy posłużą mi, jako baza doświadczeń w pracy nad
sobą, czy raczej staną się powodem do popadania w stany depresyjne. Bo to
pozwoli ocenić, na jakim etapie uporania się po stracie jestem.
Na skrzydłach tęsknoty
W niektóre dni,
szczególnie pochmurne i jesienne, miewam takie uczucie pustki wewnętrznej. Jest
mi w zasadzie ciepło, ale jednocześnie czuję przenikliwe zimno. Nie umiem sobie
znaleźć miejsca, ale nie czuję się chora. Wyglądam przez okno, biorę coś do ręki,
odkładam, co to za dziwne uczucie?
Tęsknota – uczucie braku
czegoś lub kogoś bardzo ważnego w naszym życiu. Towarzyszy mu niepokój, smutek,
zamyślenie. Pojawia się zawsze, gdy kontakt z bliskimi jest ograniczony lub
wiąże się z pragnieniem posiadania partnera, bycia akceptowanym, zrozumianym.
Takie uczucie, które zwykle określam „niech mnie ktoś przytuli”. Przychodzą
myśli o partnerze, wspomnienie jego ciepła, uśmiechu, dotyku, myśli o tym co
teraz robi, czy też tęskni. U mnie zwykle przebiega dość łagodnie i kończy się
telefonem do męża. Ale tęsknota może być odczuwana znacznie boleśniej,
szczególnie gdy towarzyszy żałobie po ukochanej osobie. Wtedy może nawet stać
się jednym z czynników powodujących depresję. Tęsknota może być odczuwana
znaczniej boleśniej, szczególnie gdy towarzyszy żałobie po ukochanej osobie?
Wtedy może nawet stać się jednym z czynników powodujących depresję. Z
przeżywaniem tęsknoty wiąże się trudność pogodzenia z sobą dwóch
przeciwstawnych emocji i uczuć: miłości i opuszczenia, osamotniona i wspólnoty,
poczucia więzi i jednocześnie braku, frustracji i wolności. Tęsknota również
jest testem cierpliwości w oczekiwaniu na ponowne spotkanie i sprawdzeniem
zaangażowania w związku. Nie bez powodu nasze babki mawiały, że nic nie służy
miłość lepiej niż rozstanie. I z perspektywy czasu przyznaję im rację.
Najskuteczniejszym
sposobem poradzenia sobie z tęsknotą, jest zaakceptowanie jej sensu i
znalezienie zajęcia absorbującego uwagę, wymagającego zaangażowania i
koncentracji. Może to być oddawanie się swoim pasjom i zainteresowaniom:
majsterkowanie, pisarstwo (wiersze, blogi, pamiętniki, dzienniki), malarstwo,
decupage, hafciarstwo, czytanie literatury czy ruch fizyczny (najlepiej poza
domem: areobik, zumba, lekcje tańca, biegi przełajowe). Można również odwiedzać
przyjaciół i rodzinę. Ważne jest, aby zadbać o siebie. I tak mamy lepiej niż
nasi rodzice i dziadkowie, bo w dobie telefonów komórkowych i internetu z
komunikacją nie ma problemu. Można codziennie rozmawiać, wysyłać sobie sms-y na
dzień dobry, można pisać maile, a nawet widywać się dzięki komunikatorom
internetowym, takim jak skype. Rozstanie jest wtedy mniej bolesne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz