środa, 28 stycznia 2015

Wbrew sobie

Są takie dni w tygodniu, gdy nic mi się nie układa i jak na złość wypada wszystko z rąk” to cytat jednej piosenek Urszuli Sipińskiej i ma to odniesienie i do moich dni. Są takie momenty, kiedy mam dość i poczucie, że całego mojego optymizmu i pozytywnego myślenia nie starcza mi na naprawienie tego, co się właśnie wali na moją głowę. Wtedy niestety wraca schemat mojego dawnego, współuzależnieniowego myślenia o tym, że jestem bezsilna, beznadziejna i nie warto się starać. Mam ochotę w takich momentach znowu schować się w stereotyp „chodzącego nieszczęścia” i przestać odczuwać; przestać myśleć, przestać pytać. Ale jednocześnie jestem teraz na nowej drodze, na której niczym drogowskaz pojawiają się myśli, że ciągłe użalanie się nad sobą, krytykowanie siebie, nawrzucanie sobie i zdołowanie się to prosta droga do autodestrukcji i prowadzi donikąd: do braku celu, braku perspektyw i pustki.
A moja obecna droga prowadzi zupełnie w inne miejsce: do poczucia szczęścia, spełniania i satysfakcji z życia na tu i teraz. Ale są i gorsze dni, na tym polega życie, co mam wtedy robić? Złapać się tego mojego drogowskazu i trzymać wszystkimi siłami? Uświadamiam sobie, że może jest to absurdalne, ale całkiem możliwe: zatrzymać się w złym momencie, kiedy na mojej drodze pojawia się dół i pomyśleć czy lepiej zbudować most, czy może zejść w dół, dotrzeć do dna i wspiąć się spowrotem na moją drogę, a może zejść z drogi i obejść przepaść? Cokolwiek zrobię jest dobre, zależy od sytuacji, w której się znajduję. Nieważne jak, ważne że skupiam się na pokonaniu przeszkody, aby iść dalej swoją drogą, zamiast zawracać.

Gorsze chwile w życiu właśnie mi do tego służą: do zatrzymania się i refleksji nad samą sobą, na poszukaniu motywacji do dalszego działania, do odnalezienia wewnętrznej zgody na siebie nieidealną i z wadami. Żyję na tu i teraz i powinnam żyć świadomie, zostawiając za sobą żal po tym, co się już wydarzyło i nie chwytając za szybko obaw o to, co się wydarzy. Są momenty w życiu, kiedy muszę zrobić coś wbrew sobie, ale teraz robię to świadomie, z poczuciem odpowiedzialności i konsekwencji za swoje działania. I są dwa rodzaje działania wbrew sobie: kiedy działam wbrew sobie dla swojego dobra i takie, w których działam wbrew sobie, bez wewnętrznej zgody na te działania. Inaczej mówiąc, kiedy szkodzę sobie z pełną świadomością tego, co robię. Zazwyczaj są to sytuacje, na których zaistnienie nie mam wpływu, są konsekwencją działań innych, zdarzeń losu, nieprzewidywalnych działań. Owszem wywołują moją złość, że znowu życie zmusza mnie do zrobienia czegoś wbrew sobie, ale jest to złość oczyszczająca moje myśli. Samo nazwanie uczucia i wypowiedzenie go pozwala mi ukierunkować siłę, którą złość mi daje. Skupiam się wtedy na zmniejszeniu dokuczliwości poprzez akceptację, mierzę się z tym, czego oczekuje ode mnie rzeczywistość i szukam nauki, co mogę zrobić, aby w przyszłości unikać takich sytuacji lub reagować na nie z innym nastawieniem. Jeśli wiem, że zjawisko jest powtarzalne i nie mam większego wpływu na jego istnienie po prostu pracuję nad najlepszym poradzeniem sobie z nim, dostosowaniu się do warunków w sposób, kiedy najmniej sobie szkodzę. Jednym słowem, jeśli nie mogę wroga pokonać, powinnam się z nim zaprzyjaźnić. Nie zmieni to faktu, że nadal będę podlegać pewnym zachowaniom, ale zmieniając swoje nastawienie przestanie to być dla mnie tak dokuczliwe.

Na drugim końcu działań wbrew sobie są działania, które są tylko „wbrew” pozornie. Czasami popadam w stan „nie chce mi się” i popadam w rozleniwienie. Owszem czasem trzeba trochę zwolnić i poleniuchować dla zdrowia, żeby organizm się zregenerował czy oczyścił, ale przesada szkodzi. Więc są takie dni, że dobry kwadrans walczę z samą sobą, żeby wyjść z domu na spacer, mimo, że pogoda jest okropna. Dlaczego tak robię, to proste, jak wypuszczę sobie jeden spacer to jest tylko poleniuchowanie, jak zaczynam wypuszczać ich coraz więcej to pod koniec tygodnia rodzi się we mnie poczucie porażki, że poddaje się marazmowi, zamiast dbać o siebie. A dużo łatwiej mi jest pokonać chwilowy „niechcemisizm” niż tygodniowe poczucie porażki, więc przypominam sobie o tym, uśmiecham się do siebie i podejmuje działanie. Najtrudniej zawsze mi przychodzi realna ocena moich słabości i ich przyczyn oraz przekształcenia ich z bodźców hamujących na czynniki motywujące. Ale zanucę sobie wtedy : „iść, ciągle iść w stronę słońca, w stronę słońca aż po horyzontu kres…”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz