Poświęcenie to takie słowo bardzo martyrologiczne,
górnolotne, kojarzone z czynami bohaterskimi, albo z wielkimi uczuciami, z
ofiarą, szczególnie ofiarą z miłości. Najszlachetniejszym czynem było
poświęcenie własnego życia w imię wolności, patriotyzmu czy niesienia pomocy
innym. Może to była dobra definicja w dobie romantyzmu i zrywów
narodowościowych, ale w dwudziestym pierwszym wieku brzmi archaicznie, chociaż
nie powiem, zdarzają się jeszcze przypadki ratowania cudzego życia kosztem
własnego. Ja poświęcenie sprowadzam do wymiaru ekonomicznego i traktuję jako
koszty. Jest to naprawdę mało romantyczne, ale bardziej pasujące do
rzeczywistości. Dla mnie poświęcenie nie musi być zaraz jakimś wielkim czynem w
imię czegoś bardzo ważnego, zresztą tak naprawdę taka możliwość nie zdarza się
na co dzień, poświęcenie może być związane równie dobrze ze zwykłymi
czynnościami.
Zacznę od tego, czego na co dzień nie dostrzegamy: każda,
absolutnie każda czynność, nawet najbardziej błaha wymaga od nas poświęcenia.
Poświęcenia dwóch rzeczy: czasu i energii. I dotyczy to nie tylko czasu
przeznaczonego na pomoc dzieciom w nauce, sąsiadce w zakupach, na rozmowę z
czującymi się samotnie rodzicami czy z rozpaczającą po stracie faceta swojego
życia przyjaciółce. Czas i energię tracimy przy porannej kawie, robieniu
makijażu czy przeglądaniu facebooka. Ale w niektórych przypadkach jest to dla
nas poświęcenie zbliżone do definicji ofiary, a w niektórych nie. Kluczem w tym
przypadku są korzyści. Poświęcenie, które jest bezinteresowne, które zakłada
brak przewidywanych korzyści, jest odbierane faktycznie jako ofiarowanie.
Jedyne co zyskujemy w charakterze bonusu, to poczucie się szlachetnym
człowiekiem, co może się w pewnym stopniu przełożyć na wzrost poczucia własnej
wartości. Natomiast poświęcenie, które przynosi nam z góry zakładane zyski,
jest odbierane raczej jako zaangażowanie i wtedy jest zwyczajnym kosztem,
kojarzonym z inwestycją w siebie.
W mojej pracy z terapeutą dotyczącej rozwoju osobistego
często słyszę, że aby coś zyskać, coś trzeba poświęcić. Moim błędem w
funkcjonowaniu z osobą uzależnioną było to, że poświęcałam swoje wartości, czas
i energię w niewłaściwym celu. Nie niosłam pomocy, tylko krzywdziłam. Zarówno
siebie, jak i męża, bowiem moje działania wspierały jego nałóg. Oczywiście, w
etapie przerzucenia winy z siebie na niego, mogłam swoje poświęcenie traktować
jak kartę przetargową, ale to nadal do niczego nie prowadziło, bo nie takich
korzyści powinnam oczekiwać. Dopiero przewartościowanie mojej hierarchii i
wyznaczenie nowych celów ukierunkowało mnie na szukanie właściwych korzyści. I
teraz nie czuję, że w naszym związku cokolwiek poświęcam. Nie uważam, że mój
mąż mnie czegoś pozbawił, albo cokolwiek tracę. Wręcz przeciwnie, więcej zyskuję,
dzięki wspólnym rozmowom.
Jest powiedzenie, że miarą miłości jest miara poświęcenia.
Brzmi bardzo szlachetnie, jest takie poprawne politycznie, niemal ideał
postępowania. Ale przestałam się już z tym zgadzać. Jeśli miłość powoduje, że
jedna z osób poświęcając się cierpi, to jest to związek toksyczny, a nie
partnerski. Bo zazwyczaj ta druga bierze, ile się da, nic nie dając, czyli
czerpie korzyści, nie dając nic w zamian. Zresztą zaryzykuję stwierdzenie, że
ta „poświęcająca” się osoba tak naprawdę nie jest całkiem bezinteresowna, bo
swoim poświęceniem usiłuje uzupełnić jakieś deficyty. Sama tak postępowałam i
dopiero terapia nauczyła mnie właściwego podejścia do swoich uczuć, emocji i
samooceny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz