Cierpienie nie uszlachetnia, cierpienie unieszczęśliwia.
Już kiedyś pisałam o cierpieniu, właśnie w kontekście utartego przez lata przekonania, że aby być szlachetnym człowiekiem, trzeba być naznaczonym cierpieniem. A jakby na potwierdzenie tego stereotypu wkładano mi do głowy życiorys Mickiewicza, który cierpiał za miliony, Chopina usychającego na emigracji czy ostatnio papieża zmagającego się z Parkinsonem. Oczywiście z faktami dyskutować nie mam zamiaru, ale moim skromnym zdaniem, to, że ci ludzie stali się przykładami patriotyzmu i wielkości, to nie kwestia cierpienia tylko charakteru. Uważam, że wcale nie trzeba cierpieć za innych, za grzechy, za ideę, aby móc być szczęśliwym i dawać szczęście innym. Powiedziałabym, że jest wręcz przeciwnie, zmaganie się z cierpieniem odbiera energię i odciąga od czynienia rzeczy wielkich i mniejszych.
Oczywiście słyszałam również teorię, że dopiero cierpienie wyzwala geniusz, i dotyczy to nie tylko wielkiej poezji, ale nawet tworzenia piosenek popularnych. Bo najpiękniejsze wiersze są o miłości nieszczęśliwej, porzuconej albo niespełnionej. To już kwestia interpretacji, wiersze i miłości szczęśliwej są równie piękne. Chociaż faktem jest, że utrata ukochanej osoby sprawia przypływ weny twórczej, bowiem w ten sposób mózg usiłuje sobie poradzić z pustką. W takich chwilach również większe ukojenie daje czytanie o podobnych stanach uczuciowych, czyli porzuceniu, niż o miłości spełnionej. Często też najwięksi geniusze są ludźmi dotkniętymi chorobami umysłu, ale moim zdaniem to też jest próba zrekompensowania mózgowego – jeśli nie działa prawidłowo jeden układ, inny usiłuje „przejąć” jego funkcje. Dlatego ludzie niewidomi mają bardziej wyczulone inne zmysły, a autyzm wyzwala talenty matematyczne.
Owszem cierpienie jest czymś, co towarzyszy mojemu życiu, jest czymś nieodzownym, ale nie jest przekleństwem, tylko dopełnieniem uczuć. Bo trudno jest czasami kochać pełnią serca, gdy nigdy nie było się przeraźliwie samotnym. Matka natura stworzyła wiele smaków: słodki, kwaśny, gorzki, słony oraz wszelkie mieszanki: słodko-kwaśne, ostro-słodkie, właśnie po to, aby życie było pełne. Czekolada z chili bywa niezwykłym doświadczeniem kulinarnym, ale daje niezwykłe uczucia w podniebieniu. Uczucia działają tak samo, trzeba poznać i akceptować wszystkie. Tak jak nie da się prawidłowo funkcjonować jedząc tylko słodycze, tak samo nie da się doznawać tylko miłości. Nie jest trudno kochać osobę, która zawsze jest blisko, która zawsze wspiera, która jest mimo wszystko, zawsze na miejscu. Łatwo kocha się osobę, która daje ciepło, pozwala odzyskać energię, na którą można zawsze liczyć. Bardzo łatwo jest związać się z taką osobą, i tak naprawdę wcale nie tak bardzo trudno kogoś takiego znaleźć. Osób, które uważają siebie za niegodne miłości, które trafiwszy na kogoś, kto je pokocha zrobią dla niego wszystko, łącznie z poświęceniem siebie, jest bardzo wiele. Ale czy kochając taką osobę, która po prostu ułatwia życie, jego trudy czyni łatwiejszymi, rozwiązuje problemy, bierze odpowiedzialność, zdejmuje z ramion ciężar konieczności podejmowania decyzji przyjdzie do głowy zadać sobie pytanie, ile ją to kosztuje cierpienia? Wydaje się, że przecież to niemożliwe, aby to w ogóle wiązało się z jakimkolwiek cierpieniem, przecież cierpi się tylko z powodu nieszczęśliwej miłości, niespełnionej, niemożliwej, platonicznej. Ale przecież będąc w udanym związku nie cierpi się z powodu tego, że się kocha drugą osobę. Przecież miłość z wzajemnością musi być szczęśliwa. I dopiero, kiedy się ją straci… wtedy uświadamia się w bolesny sposób, że cały ten związek polegał na tym, że jedna osoba tylko brała, a druga tylko dawała. I gdy ten domek z kart runie wreszcie mamy dwie nieszczęśliwe osoby, a żadna z nich nie uważa siebie za szlachetną, dobrą i godną szczęścia. Zazwyczaj mamy mieszankę poczucia winy z poczuciem pustki, poczucia urazy z poczuciem porażki. I naprawdę trudno zrozumieć, że miłość prowadzi do cierpienia, dopóki nie stanie się po tej drugiej stronie.
Reasumując, cierpienie jest elementem, życia, które będzie się pojawiać na różnych etapach rozwoju. Coś się kończy, coś się zaczyna. Dni są lepsze i gorsze. Nie ma sensu ani potrzeby eliminować cierpienia z życia, bo dzięki niemu poznajemy jego drugą stronę. Ale nadmierne cierpienie szkodzi tak samo jak zbyt dużo różu. Zycie to nie tylko cud, miód i słodycze, ale też pieprz, sól i cebula. Umartwiając się, karając się, kajając czy zwyczajnie obnosząc się z bólem czy żałobą ponad miarę, zaczynamy z cierpienia robić ideologię, a nawet bym powiedziała czerpać przyjemność. Żona „CIERPIĘTNICA” nie jest taka, bo nieustanie cierpi, jest taka, bo to przynosi jej korzyści. I aby uprzedzić zarzuty, wiem, o czym piszę, bo sama założyłam kiedyś taki płaszczyk „chodzącego nieszczęścia”, co autonomicznie zwalniało mnie od konieczności samodzielnego myślenia. I teraz, po latach doświadczeń mogę stwierdzić, że cierpienie nie może być ani celem, ani sposobem życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz