Ostatnio zaczęłam się zastanawiać nad sensem terapii
grupowej. A właściwie nad jej fenomenem. Jak to jest, że to działa? Należę do
wspólnoty Al-Anon. Uczestniczyłam także w kilku grupach terapeutycznych, różnie
je wspominam, ale z każdej wyniosłam jedno bardzo ważne przeświadczenie: nie
jestem sama.
Są wokół mnie ludzie, którzy dają mi wsparcie.
Nie krytykują, nie poniżają, nie oceniają. I nie muszę się ukrywać. Nie muszę ukrywać swojego wyglądu, nie muszę ukrywać swojego współuzależnienia. Nie muszę ukrywać swoich niedoskonałości. I co najważniejsze: mogę się czuć sobą, mogę się pochwalić tym, co spotkało mnie radosnego, mogę opowiedzieć o swoim sukcesie. Przestałam się czuć wykluczona.
Są wokół mnie ludzie, którzy dają mi wsparcie.
Nie krytykują, nie poniżają, nie oceniają. I nie muszę się ukrywać. Nie muszę ukrywać swojego wyglądu, nie muszę ukrywać swojego współuzależnienia. Nie muszę ukrywać swoich niedoskonałości. I co najważniejsze: mogę się czuć sobą, mogę się pochwalić tym, co spotkało mnie radosnego, mogę opowiedzieć o swoim sukcesie. Przestałam się czuć wykluczona.
Bycie sobą czasami bywa trudne, ale dopóki jestem sobą jest
mi dobrze. Dopasowanie się do środowiska to rezygnacja z kawałka siebie.
Czasami trzeba pójść na kompromis, ale nigdy nie można zatracić siebie. Dopóty
mam w sobie pewność i siłę do postępowania zgodnie z sobą, co czasami jest
wbrew otoczeniu. Znacznie gorzej czuć się innym. W niektórych sytuacjach tak
jest, czuję się inna ze swoimi myślami, poglądami, wyglądem. W każdej innej grupie
(nie terapeutycznej), czy to dyskusyjnej, czy w gronie znajomych, czy zawodowym
dopada mnie takie poczucie, jakbym była z innej planety. I wtedy pojawia się wykluczenie, osamotnienie, inność. Będąc członkiem jakiejś grupy, zupełnie
normalne wydawało mi się mieć odmienny pogląd na dany temat. Każdy człowiek
mając własne doświadczenia, wzorce, poglądy każdy temat przefiltruje przez
własne „ja”. Różnica zdań powinna pobudzać do dyskusji, którą można prowadzić w
sposób otwarty i z szacunkiem. Sama niestety przekonałam się, że wyrażenie
poglądu niezgodnego z większością grupy (nie z filozofią grupy, nie z
założeniami, tylko z poglądami członków grupy) spowodowało od razu
„zakrzyczenie”. I znajome poczucie wykluczenia. Jak nie chcesz krakać tak jak
my, to odlatuj. Wyjście teoretycznie najprostsze i najlepsze dla wszystkich.
Ucieczka. Tylko czy zgodne z byciem sobą? Czy można stać samotnie naprzeciw
tłumu i spokojnie bronić swojego zdania? Można. Czując się silnym w sobie, pewnym
swoich przekonań, pamiętając o szacunku i do siebie i innych, można stać
naprzeciwko i pozostać przy swoim zdaniu. Tak w końcu działali wielcy tego
świata, przekonując swoich generałów do niemożliwych rzeczy: Alexander, Hannibal,
Juliusz Cezar. Posiadanie własnego zdania, odmiennego od zdania reszty
grupy nie musi oznaczać wykluczenia, chociaż najczęściej właśnie tak jest. I
jakże bliska staje mi się myśl: uciekaj!.
I tu pomyślałam sobie, jak ciężko jest osobom, które są
inne, a które nie mogą uciec. Bycie innym to w naszym społeczeństwie nadal
oznacza bycie wykluczonym. Trudno jest mieć kilkanaście czy kilkadziesiąt
kilogramów za dużo, gdy się słyszy określenia: waleń, foka, tłuścioch,
niesmaczny widok, mam odruch wymiotny. Trudno poruszać się na wózku, gdy
krawężniki są wysokie, gdy do wejścia prowadzą chociażby 3 schodki, gdy ludzie
udają, że nie widzą, a koperty traktują jak wolne miejsce parkingowe. Niby państwo
jest przyjazne, ale niestety jego obywatele już są mniej przyjaźni. Trudno iść
z podniesioną głową, gdy ludzie patrzą się jak na dziwadło z powodu protezy, z
powodu blizn na twarzy, z powodu zbyt skromnego ubrania. Trudno jest nie tylko
z powodu wyglądu, trudno jest też mieć inne poglądy polityczne, wyznawać inną
wiarę, walczyć o prawa mniejszości, tworzyć sztukę trudną, niezrozumiałą dla
większości. I wreszcie, jak trudno być uśmiechniętym, pogodnym i szczęśliwym
człowiekiem, w kraju ludzi ponurych, mściwych i czerpiących satysfakcję z bycia
nieszczęśliwym.
Bycie innym wiąże się z wykluczeniem. Zastanawiałam się co mogę zrobić, aby nie
czuć się w ten sposób. Czy poczucie, że moje przekonania są równie ważne jak
przekonania innych ludzi spowodują zmniejszenie wykluczenia? Czy samotny
człowiek coś w ogóle może? Niezmiennie powtarzam, że świat i ludzi należy
zacząć zmieniać od siebie. Najpierw zmienić własne poczucie wartości. Poznać
swoje poglądy, zajrzeć w głąb siebie i wyrobić w sobie poczucie bycia pogodnym
i pozytywnym. Nie jest ważne co myślą inni, ważne jest co myślę ja. Inni sobie
pójdą, ja ze swoim zdaniem o sobie zostanę. Nie mam wpływu na to, co zrobią inni.
Mam tylko wpływ na własne myśli i czyny. Ale to jak myślę o sobie ma istotny wpływ
na to, jak inni zaczną mnie postrzegać. Gdy człowiek jest pogodny i często się
uśmiecha, nawet w trudnych sytuacjach będzie pozytywniej postrzegany, mimo swej
inności. Właściwie, gdy pokazujemy światu to jacy jesteśmy piękni w środku, to
inność nagle przestanie być zauważona. Moi znajomi, którzy poznali moje piękne
wnętrze, nie zauważają moich nadprogramowych kilogramów. Właściwie to one
przeszkadzają tylko mnie.
Na koniec wrócę do związków. Trudno żyć, czując się
wykluczonym w związku, kiedy dla partnera ważniejsze są dzieci, prace domowe,
zwierzątko, znajomi, praca, jakieś nowy projekt z grupą przyjaciół… albo
jeszcze gorzej: alkohol, hazard i inne destrukcyjne uzależnienia. Pojawia się
osamotnienie i bezradność. Wykluczenie zatacza coraz szerszy krąg, nosząc w
sobie tą zadrę do małżonka, zaczynam przenosić ją na innych ludzi. Bo oni mnie
nie rozumieją, bo oni nie mają pojęcia co ja czuję, bo oni będą się nade mną
litować… Zaczynam budować wokół siebie mur. Poczucie własnej wartości i pewność
siebie spadają. Trudno być silnym z takim samopoczuciem. Kluczem do przeciwdziałaniu
autowykluczeniu się jest zrozumienie prostego faktu: każdy z nas ma w sobie tą
siłę. Wiem, jak to brzmi. Wiem, jak zareagowałabym na to twierdzenie jeszcze
rok temu. Wzruszeniem ramion i posłuchaniu niczym recenzji filmu – pewnie masz
rację, film jest dobry, ale i tak go nie obejrzę. Ale moc przemiany musi wyjść
ze mnie samej, nie ma jej nikt inny i nikt nie może mi jej dać. I nadszedł taki
moment, że ją poczułam. I dokładnie wtedy poszłam na terapię, bo wreszcie byłam
na nią gotowa. W moim przypadku wykluczenie ze społeczeństwa tylko w około 20%
było celowym działaniem ze strony innych osób. W 80% wykluczałam się sama, stosując odcinanie i ucieczkę. Zasada
Pareto działa nie tylko w ekonomi.
Mistrzostwo!!!! Siłą w Tobie siostro!!!! ostatni akapit mega. Pamiętaj o jednym, otaczający nas ludzie są słabio lliczą często na nasze wsparcie.... A skąd my mamy brać siłę!? Umiemy ją czerpać z siebie ni mogąc liczyć na nikogo!!! Nauczyliśmy się wspierać sami!!! Budujemy w sobie siłę i energię!!! UMIEMY TO!!! A nadmiarem dzielmy się z innymi. JA JESTEM SILNY, WARTOŚCIOWY, PERMSMENTNIE POZYTYWNY, JEDTEM SOBĄ.... i oczywiście ciska się na usta " jestem zwycięzcą" .... Ale kto nas zmotywuje, kto da siłę, jeśli wszyscy jej pragną, a nikt nie imieniem " produkować" ? Umiesz liczyć, licz na siebie!!!! A reszta niech się uczy ;)
OdpowiedzUsuńOdnośnie pierwszego: owszem w życiu należy też dawać. Ludzie są słabi i oczekują pomocy. I tu pojawia się magiczne słowo: odpowiedzialność. Nie mam na myśli dzieci i zwierząt, bo wiadomo, że decydując się na nie, bierzesz też odpowiedzialność. Mam na myśli dorosłe, sprawne osoby. Zadaj sobie pytanie: dlaczego oczekują pomocy? Może wcale nie są słabi, tylko wygodniej im się żyje, gdy biorą od kogoś? Dojrzała miłość, nie polega na bezwarunkowym dawaniu - dojrzała miłość pozwala ponosić odpowiedzialność za swoje czyny. Nawet jęli wydaje się to bezduszne i okrutne. Tylko dzięki temu mogę kochać mojego alkoholika, bo znalazłam w sobie tę moc, żeby przestać być nadodpowiedzialną.
OdpowiedzUsuńCo do twojego "jestem zwycięzcą" - od razu przypomniał mi się filmik na youtubie: https://www.youtube.com/watch?v=tvbyY7oMT2E
Jedno trzeba autorowi przyznać: spontaniczności mu nie brakuje:) Jednak ja wolę "udaje mi się". Ze zwycięstwem mam przykre skojarzenia: można być zwycięzcą stojąc po pas w morzu goryczy. Gdy wygrywałam walki w przegranej wojnie z moim alkoholikiem. Aczkolwiek jak kogoś to motywuje to czemu nie:P
To chyba najlepszy tekst tłumaczący, dlaczego maltretowane kobiety mają taką trudność w szukaniu pomocy. Bo często na zewnątrz taka patologiczna rodzina prezentuje się normalnie. Wzywanie policji, chodzenie po ośrodkach od razu skazuje na "napiętnowanie", pokazywanie palcami, wykluczenie. gadanie typu: patrz to ta Kowalska co sobie z mężem nie radzi i chodzi się leczyć. Ludzie są zawistni i lubią patrzeć na nieszczęście innych.
OdpowiedzUsuń