- Co ty tam bełkoczesz!? – zapytał pesymista z irytacją w głosie.
- Yeh mah salifali mali – powtórzył uprzejmie optymista.
- Ciebie już zupełnie pogięło? – skwitował pesymista ze złością.
- Yeh mah salifali mali – optymista uśmiechnął się szeroko.- Tobie ten optymizm to całkiem już zaszkodził na głowę – fuknął kolejny raz pesymista – przestań się głupkowato uśmiechać, bo to wcale nie jest zabawne.
- Yeh mah salifali mali – optymista pokiwał głową ze zrozumieniem nie przestając się uśmiechać.- Powinieneś zdecydowanie iść się leczyć, to co mówisz jest kompletnie niezrozumiałe, a twoje zachowanie świadczy, że zupełnie ci odbiło – jadowitym głosem poradził pesymista.
- Yeh mah salifali mali – odparł optymista wesołym tonem na pożegnanie.
Czy taki dialog jest tylko
artystycznym przerysowaniem z mojej strony, a może ktoś go zrozumiał? Klucz do
zrozumienia tego dialogu nazywa się zastosowanie zasad komunikacji. Zamiast
usiłować zrozumieć, co znaczy Yeh mah
salifali mali lepiej poczytać między wierszami i poszukać analogii w życiu
codziennym. Czy to nie przypomina
niektórych rozmów pomiędzy mężem a żoną, a może między dziećmi a rodzicami? Czy
w zwykłej rozmowie ze znajomym jego uśmiech i dobry nastrój przypadkiem nie
wzbudza irytacji i chęci zdeprecjonowania jego powodów? Czy nie pojawia się w
nas czasem wrażenie, że rozmawiając z kimś rozmawiamy w zupełnie nieznanym języku?
Ile razy maż przychodząc z pracy mówi do żony swoim fachowym językiem, nie
bacząc na to, że dla niej są to terminy niezrozumiałe i dlatego nie jest w
stanie ich odebrać prawidłowo i dzielić z nim radość z jego osiągnięć. A panie
ile razy zapominają, że niektóre terminy kosmetyczno-krawieckie brzmią czasem
dla faceta jak zaklęcia magiczne?
W tym dialogu widać
totalny brak zrozumienia, który wykazują obie strony. Pesymista po pierwszym
niezrozumiałym dla niego zwrocie od razu popada w szukanie dziury w całym i tak
naprawdę wcale nie słyszy, co mówi optymista, dla niego to ciągle taki sam
bełkot. To co dociera do jego uszu przefiltrowuje przez własne „widzi mi się”. Optymista
chce wyrazić coś dla niego przyjemnego, ale używa niewłaściwego języka. Widząc,
że jest niezrozumiany stara się zastosować dodatkowe sygnały niewerbalne jak
ciepły uśmiech i otwarta postawa, aby ciałem przekazać pesymiście, że mu jest
dobrze, ale jego wyjątkowo dobry nastrój nie pozwala mi dostrzec zakłopotania i
punktu widzenia pesymisty, więc zostając w swoim dobrym nastroju też nie
odbiera w właściwy sposób informacji zwrotnej. W rezultacie to przypomina dwa
monologi, zamiast dialogu.
A gdyby optymista jednak
mówił po polsku?
- Dzień dobry, piękny mamy dzionek –
powiedział optymista.
- Co ty tam szepczesz!? –
zapytał pesymista z irytacją w głosie.
-
Listopad jest w tym roku wyjątkowo ciepły i słoneczny, dziś jest piękny jesienny poranek – powtórzył uprzejmie
optymista.
- Ciebie już zupełnie
pogięło? – skwitował pesymista ze złością.
- Na brzózkach ciągle są liście, promyki słońca tworzą pomiędzy nimi
przeuroczą grę światłocieni – optymista uśmiechnął się szeroko.
- Tobie ten optymizm to
całkiem już zaszkodził na głowę – fuknął kolejny raz pesymista – przestań się
głupkowato uśmiechać, bo to wcale nie jest zabawne.
- Ach, gdyby tak grudzień też był taki piękny, przyprószony śniegiem, z
niewielkimi opadami śniegu i słońcem – optymista pokiwał głową marzycielsko
nie przestając się uśmiechać.
- Powinieneś zdecydowanie
iść się leczyć, twoje nastawienie jest zupełnie nieżyciowe, a twoje zachowanie
świadczy, że na starość zupełnie ci odbiło – jadowitym głosem poradził
pesymista.
- Marzą mi się piękne, białe święta, do zobaczenia, miłego dnia –
odparł optymista wesołym tonem na pożegnanie.
Nawet mówiąc tym samym
językiem rozmówcy wygłaszają dwa monologi, kompletnie nie słuchając siebie.
Optymista popadł w euforię zachwycając się pogodą, a pesymista w zacietrzewienie
usiłując popsuć optymiście nastrój. Żaden z nich nie wszedł w fazę odbierania
informacji, każdy tylko nastawił się na nadawanie. Podobnie czasami wyglądają
dialogi małżeńskie, szczególnie odbywane przez wyjściem z domu w lekkim
pośpiechu.
Żona prosi męża:
- Jak będziesz wracał, odbierz mój kostium z pralni.
- Jak będziesz wracał, odbierz mój kostium z pralni.
- Nie widziałaś moich kluczy – odpowiada mąż pytająco – leżały obok telefonu. Nie sprzątałaś na
komódce czasem?
- Kwit do pralni włóż do kieszeni płaszcza, to nie zgubisz. Płaszcz Ci powiesiłam do szafy, bo ostatnio chodziłeś w kurtce – mówi żona
- Kwit do pralni włóż do kieszeni płaszcza, to nie zgubisz. Płaszcz Ci powiesiłam do szafy, bo ostatnio chodziłeś w kurtce – mówi żona
- Do kurtki schowałaś? A faktycznie są – odpowiada mąż z
zadowoleniem.
Można się uśmiechnąć
prawda? Ale życie pokazuje, że takie sceny często się obywają. Mąż nie ma pojęcia
o istnieniu kostiumu, więc nie odbierze go z pralni, co skończy się wieczorną
awanturą. Oczywiście powody tej awantury będą dla niego nie zrozumiałe. I w ten
prosty sposób, nie uwzględniając istnienia zasad komunikacji sami sobie
utrudniamy, życie marnując czas na niepotrzebne wymówki, kłótnie i monologi. A
to, że zapominamy, albo nie uświadamiamy sobie istnienia pewnych zasad, nie
oznacza, że one na nas nie działają. Tak jak z grawitacją. Czy nam się podoba,
czy nie, podlegamy jej prawom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz