Aby zrozumieć innych należy spojrzeć w głąb siebie. Aby zrozumieć siebie trzeba się przejrzeć w oczach innych ludzi... Tylko tak można odrzucić ciasne ramy własnego świata, wydostać się z iluzji współuzależnienia, zmienić punkt widzenia, aby podążać do przodu nową ścieżką własnego rozwoju...
wtorek, 18 listopada 2014
Zarażanie pesymizmem
Listopad nie przypadkowo nazywa się listopad, chociaż bardziej efektownie powinien nazywać się liściopad.
Jest to najbardziej szary miesiąc w roku, dni stają się coraz krótsze, słońca jest niewiele, za to jest dużo mokrej mżawki, mgły i deszczów. Temperatura też raczej oscyluje w granicach do 10 stopni, pojawiają się przymrozki i przenikliwe zimno. Przyroda przygotowuje się do zimy: drzewa tracą ostatnie liście, trawy i byliny usychają, zwierzęta robią się ospałe i dotyczy to też domowych pupili, które mając stałą temperaturę i dostęp do jedzenia teoretycznie nie powinny przygotowywać się zimowego letargu. Ale gdy patrzę na mojego kocurka, mam wrażenie, że on powoli w sen zimowy zapada… Można powiedzieć, że przyroda zamiera. Ludzie również żyją w tym rytmie od wieków, pewnie dlatego listopad w wielu kulturach i religiach zaczyna się od święta zmarłych. Jest to miesiąc na zadumę, podsumowanie roku, refleksję, pomyślenie o swoim życiu, przygotowanie się zmian w kolejnym roku, określenie swoich celów, marzeń, pragnień, bo w grudzień przez swój świąteczny nastrój, krzątaninę i kolorowe choinki nie stwarza tej atmosfery zadumy jaką ma w sobie listopad.
I tym wszystkim, co napisałam tłumaczę sobie listopadową powolność i leniwość, jesteśmy częścią przyrody, nasze organizmy też wyhamowują, przygotowują się do radosnego grudnia. Ale to ma nas skłonić do refleksji i zadumy nad sobą właśnie, po to mamy mózgi. Dlatego ostatnio czuję się jakbym żyła ze swoim optymizmem na innej planecie niż pozostali ludzie. Zaduma jest po to, żeby podsumować wydarzenia w danym roku, w tym przecież też sukcesy, a zamiast tego społeczeństwo popadło w marazm, przygnębienie, czarnowidztwo. Gdziekolwiek nie pójdę słyszę to samo: narzekanie, gderanie, marudzenie, stękanie, kwękanie i sama nie wiem jak jeszcze to nazwać. Na politykę, na finanse, na zdrowie, na współmałżonków, na dzieci, na sąsiadów, na rodzinę, na zły nastrój, oczywiście na pogodę. Słowa pełne goryczy, bólu, cierpienia, żalu, złości, lęku, pogardy, smutku. Typowe użalanie się nad sobą, wręcz pielęgnowanie w sobie chorób i depresji, byle by było na co narzekać, albo jeszcze lepiej wlać trochę tej żółci w innych. Słyszę takie rozmowy w sklepie, w autobusie, na ulicy, a ostatnio nawet na terapii. Siedziałam na grupie i zastanawiam się czy myśmy tam przyszli pracować nad swoimi problemami czy ponarzekać na życie. Całe to spotkanie pierwszy raz nie było dla mnie konstruktywne, tylko destrukcyjne. Musiałam zużyć dużo energii na to, żeby nie przejąć emocji innych członków grupy i nie wyjść stamtąd ze smutkiem i marazmem. Zużyłam jej tyle, że do domu wróciłam niemal wyczerpana, nie miałam nawet siły zrobić swojej ulubionej gimnastyki. Położyłam się spać i spałam ponad 12 godzin.
Można powiedzieć, aż poczułam osamotnienie, kiedy odpowiadając na pytanie rundki początkowej: w jakim nastroju dziś przyszłam odpowiedziałam: a ja jestem wesoła. Poczułam się wtedy tak, jakbym przyszła na pogrzeb w różowej kiecce. I to takiej słodko różowej. Ale ja jestem pogodna. Ja na tu teraz się cieszę z życia. Cieszę się, że udało mi się schudnąć, cieszę się, że byłam z mężem na wspaniałych wakacjach, cieszę się, że udało mi się emocjonalnie otworzyć przed mamą, cieszę się, że jestem optymistką i zamiast widzieć przed sobą przeszkody widzę wyzwania. Jestem wręcz z tego dumna i nie zamierzam krakać jak inni. A idąc na nordic walking dziś musiałam zabrać ze sobą słowa piosenki Budki Suflera: „Daj serce, daj, do biegu więcej mocy, bądź ponad burze i czas, daj serce, daj pod górę głaz potoczyć, ten jeden kolejny raz”. Bo było mi ciężko. Nie iść, ale zachować siebie. Bardziej chyba niż narzekanie wszystkich dookoła przeraża mnie drapieżność tego marudzenia. Ta chęć pozarażania smutkiem i chandrą, żeby wszyscy byli tak ponurzy jak listopad.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Powiem tak... Ja odwieczny optymista!!! Dałem z siebie pod wpływem pesymizmu innych zrobić prawie pustą szklankę.... Upadły moje wszystkie ideały, ale... Kto urodził się optymistą, ten nim pozostanie!!! Wierzę że będzie dobrze!!!
OdpowiedzUsuńUroda najpiękniejszego kwiatu zgaśnie, gdy zarosną go ciernie... Najtwardszy kaktus uschnie z tęsknoty za słońcem, gdy zasypie go piach pustyni... Najodważniejszy przebiśnieg jest skazany na niepowodzenie, jeśli przywali go wielka zaspa śniegu...
UsuńZ optymizmem jest dokładnie tak samo, trzeba go pielęgnować codziennym uśmiechem, podlewać wiarą w siebie i pogodnymi myślami...
Tak .. jesień to czas zadumy , czas podsumowań.. tylko problem w tym CatAmber , że nie dla wszystkich podsumowania ubiegłego roku i swoich dokonań w tym okresie są powodem do radości.. najczęściej o prostu nas dołują.
OdpowiedzUsuńBo zwyczajnie zapomina się o małych radościach i małych sukcesach, a pamięta tylko wielki smutek.
Usuń