poniedziałek, 15 grudnia 2014

A pochwała w kącie stała

Tak się zastanawiałam ostatnio nad faktem, że chyba lepiej sobie radzę z przyjmowaniem krytyki niż pochwał. Zwyczajnie do krytyki jakbym przywykła, a przy komplemencie jakoś mi nieswojo. 

Podejrzewam, że z powyższym założeniem mogłoby się wiele osób zgodzić, bo ogólnie, jako społeczeństwo to chyba jesteśmy bardzo krytyczni. Rzadko zdarza się, że coś jest przyjmowane entuzjastycznie i otwarcie, zazwyczaj jest to takie trochę: tak, ale… W zasadzie, każda nawet najfajniejsza inicjatywa zawsze przyciągnie jakiś hejterów, czego przykładem był koncert Morriseey’a w klubie Stodoła, gdzie solista zaczął świetny koncert, ciepły, miły, a potem został obrażony przed kogoś z publiczności tak bardzo, że zszedł ze sceny. Reperkusje tego faktu są różne, bo 20 minutowy koncert to jednak za krótko dla jego fanów, ale ja akurat artystę rozumiem. Też nie byłabym w stanie kontynuować występu z powodów emocjonalnych, gdybym została obrażona w wulgarny sposób. Nadmierne krytykanctwo, przeradzające się wręcz w wulgaryzm, wpajane w nasze mózgi praktycznie od dzieciństwa prowadzi do nieumiejętności przyjmowania pochwał i mówienia komplementów.

To, jakie otrzymujemy wychowanie wpływa na to, jak zachowujemy się w życiu dorosłym. Dzieci oczywiście nie powinny być rozpieszczane i nadmiernie chwalone, ale nie można też ich nadmiernie krytykować, wiecznie poprawiać i twierdzić, że robią źle. Dziecko, któremu każe się posprzątać swój pokój, zrobi to zapewne po swojemu i pewnie nie całkiem zgodnie z wizją matki, ale to nie znaczy, że trzeba je skrytykować i poprawiać to jak poukładały ubrania, poustawiały zabawki, czy płyty. Należy docenić wysiłek, jaki w to włożyły i za to szczerze pochwalić. Jeśli dziecko, cokolwiek robi, zawsze zostanie skrytykowane, a pochwałę słyszy od wielkiego święta, zaczyna tracić poczucie swojej wartości i wyrasta w poczuciu, że cokolwiek zrobi i tak jest nieudacznikiem. Dokładnie tak było ze mną: na pochwały musiałam bardzo ciężko pracować, tak ciężko, że czasami po prostu rezygnowałam z podejmowania jakiejkolwiek inicjatywy. Bo to druga kwestia, która sprawia, że komplementy są trudne: nieumiejętność okazywania uczuć. Dziecko nie jest robotem, któremu wrzuci się odpowiedni program rozwoju, wykona podstawowe czynności obsługi i już. Dzieci wymagają przytulania, ciepła i okazywania uczuć. Dzieci powinny usłyszeć od rodziców, że je kochają. Inaczej trudno będzie im wyrazić miłość w przyszłości. Jeśli nie nauczymy się tego, jako dzieci, musimy ciężko pracować, jako dorośli, aby skontaktować się ze swoimi uczuciami, szczególnie tymi, które chcemy odczuwać. I podobnie jest z pochwałami.

Chcesz, aby świat Cię pokochał, najpierw pokochaj samego siebie. Czy jeśli ktoś nam mówi miłe rzeczy, prawi komplementy i chwali publicznie za coś, z czego wewnętrznie jesteśmy dumni i uważamy pochwałę za słuszną, to nie sprawia nam to satysfakcji? Czy nie przeżywamy wtedy miłych uczuć? Ja przeżywam, ale jednocześnie bardzo długo, jak tylko się pojawiały to je torpedowałam. Umniejszanie swojej wartości było na porządku dziennym. Gdy mąż pochwalił za smaczną zupę, zazwyczaj reagowałam: a tam, drobnostka, przecież to łatwa potrawa. Gdy ktoś mi mówił, że ładnie wyglądam, zaczynałam się zastanawiać, czego ode mnie chce. Ponieważ byłam ogromnie krytyczna w stosunku do siebie samej, nawet jak mi coś wychodziło, to uważałam to za przypadek. Słysząc pochwalę za coś, co było naprawdę dobre, starałam się umniejszyć swoją zasługę, tłumacząc, że wykonanie było łatwe, albo inni mi pomogli, ponieważ czułam się po prostu speszona. Podobnie słysząc komplementy, nie umiałam sobie z nimi poradzić, bo nie akceptowałam siebie, jako mądrej, pięknej, miłej. Dopiero praca nad sobą nauczyła mnie w właściwej perspektywy.

Gdy chcemy słyszeć pochwały i komplementy, najpierw musimy nauczyć się je mówić. Wtedy nauczymy się i właściwie na nie reagować. Z mówieniem komplementów to trochę jak z dawaniem prezentów: radość i satysfakcja się pojawia głównie w momencie obdarowywania, nie tylko otrzymywania. Ale gdy nauczymy się już dawać prezenty z entuzjazmem i pozytywnym przekazem, automatycznie jakby inaczej reagujemy na otrzymane podarki. I z komplementami jest tak samo. Spojrzymy na osobę, którą mamy najbliżej (męża, żonę, dziecko, koleżankę z pracy, sąsiadkę) i spróbujmy dostrzec w nich coś, co nam się szczerze podoba: ładny sweterek, twarzowa fryzura, przepiękny uśmiech, pyszna jajecznica, ciepły charakter, wzajemne zrozumienie, cokolwiek. I wyraźmy to słownie tak, jak to odbieramy, bez żadnych sztuczności, niuansów. Najlepiej robić tak przynajmniej raz dziennie. A potem należałoby podejść do lustra i dokładnie zrobić to samo, znaleźć coś, co się podoba. I pochwalić. U mnie tak właśnie to zadziałało, najpierw uczyłam się komplementować innych, a potem mogłam znajdować pozytywy u siebie. I jeśli ulubiona ciocia powiedziała mi, że założyłam bardzo twarzowy sweter, to po prostu przyjęłam to, jako fakt, zamiast zastanawiać się, jakie komplement ma drugie dno. Bo on go najzwyczajniej nie miał. Po prostu był szczery i zgodny z uczuciami.


Reasumując, im częściej chwalę i prawię komplementy, wyrażam o innych pozytywną opinię i przekazuję swoją „dobrą” energię. Wtedy ja czuję się dobrze, bo sprawia mi to radość. Osoby, które chwale, niezależnie od tego jak reagują na zewnątrz, wnętrzem te moje pozytywne fluidy odbierają i też jest im miło. A warto mówić dobre słowa: podziękować za pomoc, wyrazić wdzięczność, podziw, uznanie, jeśli jestem pod wrażeniem cudzego gestu, dobrze wykonanej pracy, pozytywnego zachowania poinformować o swoich uczuciach. W dobie wszechobecnej nienawiści, fałszu i zazdrości dobre słowo jest bardzo potrzebne, aby zachować człowieczeństwo i budować przyjaźń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz