środa, 3 grudnia 2014

Magia grudnia

Ostatnio doszłam do wniosku, że grudzień jest najcieplejszym miesiącem w roku. Nie znaczy to, że oszalałam, tylko zmierzyłam inną temperaturę. Temperaturę ludzkich serc. 

Grudzień jest po prostu na swój sposób magiczny, a jego magia, działać zaczyna od pierwszych dni. W tym roku z grudniem nadszedł mróz, słońce i oczyszczenie atmosfery. Zrobiło się znacznie przyjemniej i jednak cieplej na duchu mimo mrozu za oknem. Nawet jeśli pojawiają się problemy. Nawet jeśli otrzymuję złe wiadomości, jest mi jakoś znacznie raźniej i przyjmuję je z większym spokojem. Może tak działa moja wiara w magię grudnia, ale działa i to najważniejsze. Zrobiłam już podsumowanie zeszłego roku, problemy, które mi pozostały przekształcam na „wyzwania” na rok kolejny i określiłam sobie nowe cele. Jest ich mniej, ale są ambitniejsze i w moim sercu zagościł spokój i ciepło.


A ponieważ grudzień jest magiczny postawiłam sobie pytanie: gdybym dostała czarodziejską różdżkę, która spełniłaby moje trzy życzenia, to jakie by one były? Pierwsze pewnie by zabrzmiało: poproszę o 100 następnych. Ale magia tak nie działa, to wróciłam do trzech. Pokój na świecie, pomyślałam sobie. Ponieważ różdżka jest czarodziejska to na pewno by jej się udało spełnić to życzenie. Na świecie zapanował by pokój, ład i porządek, ludzie zaczęliby się szanować i być dla siebie mili… Piękny świat… tylko jak długo by to trwało? Tydzień, dzień, godzinę…? I na pewno znalazłby się jakiś człowiek, który doszedł by do wniosku, że wkurza go to, że sąsiad ma więcej niż on i w związku z tym, trzeba sąsiadowi zabrać siłą. A jeśli byłby to dyktator jakiegoś państwa już by powstał konflikt międzypaństwowy i szlak by trafił pokój na ziemi. To może zażyczyć sobie pokój na ziemi, do końca istnienia świata? No tak, a jakby nasz dyktator z manią wielkości miał dostęp do broni atomowej i użył w związku z swym niezadowoleniem „czerwonego guzika”? Rozdupczył by świat następnego dnia po zapanowaniu nań globalnego pokoju. To może jeszcze inaczej wypowiedzieć to życzenie: pokój na świecie przez następne 50 lat. Wtedy urodzi się, wychowa, dojrzeje i zacznie rządzić pokolenie wychowane w pokoju, tak to powinno wystarczyć, aby ludzie dojrzeli do trwałego pokoju, nie tracąc pamięci o tym, ile zła czyni wojna i zabijanie. No życzenie rewelacyjne. I naprawdę bym takie wyraziła, mając taką możliwość. Wiem, nie startuję ani w wyborach na prezydenta, ani w wyborach na miss. Moje życzenia nie muszą być politycznie poprawne, bo tak wypada. Ja chętnie oddam jedno z typowo moich życzeń, dla pokoju na świecie. Ja wierzę, że to jest możliwe – gdyby każdy, kto wyraża takie życzenie, zrobiłby coś w tym kierunku. Nie musi o być wyjazd do Somalii i ratowanie dzieci z rąk separatystów. Wystarczy coś, co leży w jego mocy, jak chciałby pogodzenie się z kimś, z kim jest się w konflikcie: kuzyn, ciocia, sąsiad, przeciwnik polityczny… Ile w ludziach tkwi możliwości, których nie chcą zobaczyć…

Dwa następne, byłyby już tylko moje. I zażyczyłabym sobie zdrowia i satysfakcjonującej mnie  sytuacji finansowej. Takie mało fantazyjne? Może i bardzo przyziemne, ale dzięki posiadaniu tych dwóch wartości jestem w stanie zrealizować wszystkie pozostałe. To proste nie chcę być piękna, młoda i obrzydliwie bogata. Taka to chciałam być, gdy miałam 20 lat. Teraz uważam, że zdrowie to nie tylko brak chorób. Zdrowie to także tryb życia, odpowiednia dieta, organizm oczyszczony z toksyn, złogów i zarazków, a przede wszystkim pozytywne nastawienie do świata. A więc fakt, że chciałabym być szczuplejsza, mieć ładniejszą skórę, mocniejsze włosy, błyszczące oczy i uśmiech na twarzy to wszystko dla mnie oznaka zdrowia. I jakby ta różdżka mi to podarowała bez wysiłku, bez potu, bez bólu stawów, bez bólu kręgosłupa, bez wyrzeczeń… ech jakby to było pięknie… Ale z drugiej strony mogę o to wszystko zadbać sama, tylko że potrwa trochę dłużej. Ale wierzę, że z odpowiednią motywacją mi się uda. Sama wiara nie czyni cudów, ale cholernie pomaga przy podejmowaniu działań.

Satysfakcjonująca mnie sytuacja finansowa – czy to nie brzmi jak poprawna nazwa „obrzydliwie bogata”. Ano nie. Nie mam nic przeciwko byciu bogatą, ale obrzydliwość mi się już nie podoba ani trochę. Kojarzy mi się z jakimś obleśnym staruchem, pławiącym się w monetach i śliniącym do pliku banknotów. Zupełnie jakby bycie bogatym oznaczało się wyrzeczenia bycia miłym i szczęśliwym. Może i nawet coś w tym być, że ludzie „naprawdę” bogaci, zazwyczaj nie umieją być „naprawdę” szczęśliwi. Oni zawsze martwią się o to, co mają do stracenia. Boją się zaangażowania w związek z powodu swojego bogactwa, boją się nawiązywać przyjaźnie, boją się mówić o sobie, otwierać na innych ludzi, myśląc, że każdy chce uszczknąć ich bogactwa. Boją się tego, zapominając, że to naturalna rzecz. Nie chcą dostrzec, że dając innym odrobinę luksusu, mogą zyskać znacznie więcej. Zawsze będzie ten cień podejrzenia, że „wyszła za mnie dla pieniędzy” i to jest całkiem naturalne. Ale nawet jeśli był to główny atut pana młodego, może się okazać, że pieniądze zeszły na dalszy plan i ważny stał się człowiek. Gdybym była w takiej sytuacji to po prostu bym powiedziała: wiesz, pieniądze są dla mnie istotne, bo rozwiązują wiele problemów dnia codziennego, ale jak już się o tą kwestię martwić nie muszę, mogę cię kochać za uśmiech, za dotyk, za romantyzm, za intelekt, za to kim jesteś. Niestety mój mąż nie jest szejkiem, więc posiadanie środków zapewniających komfort w życiu jest dla mnie ważne. Chciałabym je zarabiać, ale w sposób sprawiający mi przyjemność.

Zatem, mam nadzieję, że grudzień w swój magiczny sposób podpowie mi sposoby, jak spełnić te dwa moje życzenia i na nowej mapie marzeń je przykleję, uśmiechnę się i powiem do siebie: wiem już czego chcę i jak to osiągnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz