czwartek, 14 sierpnia 2014

Kiecka motywacyjna



Zaczęło się całkiem niewinnie, kiedy moja psiapsiółka zamieściła na facebooku „sweet focię”, w cudownym kapeluszu z przepiękną wstążką. Na widok tego „kapelutka” moja wewnętrzna romantyczka dostała dosłownie „kociokwiku” i uruchomiła wewnętrzną wampirzycę.  Poczułam niepowstrzymaną chęć zagarnięcia go, pożądanie, nieodparte wrażenie, że mi w tym kapeluszu napewno będzie dużo lepiej. No przecież ja tak cudownie wyglądam w kapeluszach… Z trudem powstrzymałam się natychmiastowego pojechania do Juraty, zaczajenia się gdzieś za krzaczkiem i podstępnego zdarcia jej go z głowy. Moja wewnętrzna joginka powstrzymała krwiożerczą naturę, przywołała spokój i uspokojenie. Pozostanie w cnocie okazało się wielce korzystne, bo psiapsiółka zgodziła się kapelutek dobrowolnie mi pożyczyć na czas mojej podróży romantycznej z Mężczyzną mojego życia.


Ale chęć posiadania owego kapelutka to był tylko początek. Moja romantyczka natychmiast przywołała w pamięci wspomnienie cudownej kremowej sukni w róże, która absolutnie idealnie do owego nakrycia głowy pasuje. Tak długo tym obrazem drażniła mi zwoje mózgowe, aż zdecydowałam się jej poszukać w czeluściach szafy. Usiłując ją znaleźć uparcie odsuwałam natrętną myśl mojej złośnicy, że ta sukienka była na mnie dobra jakieś kilka kilogramów temu, więc o założeniu jej mogę zapomnieć. Jak ja pozytywnie o sobie myślałam… Moc, jaką wygenerowałam przy myśli, że ta sukienka będzie na mnie pasować byłaby chyba w stanie zasilić w prąd średnie miasteczko przez godzinę. Gdy ją znalazłam, zamknęłam oczy i zaczęłam zakładać, gdy przeszły ramiona napięcie wzrosło, gdy przeszedł biust było dobrze, aż ściągnęłam do końca. Otwarłam oczy. No i widzisz złośnico podstępna, pozytywne myślenie działa cuda… No może nie leży idealnie… ale mam jeszcze dwa tygodnie na dopasowanie się do niej. I dam radę!!!!


Pomyślałam, że pozytywne nastawienie do życia naprawdę zmienia jego jakość. To, że sukienkę założyłam i mam w niej swobodę ruchów zadziałało na mnie bardzo motywująco. Dlatego właśnie, że brakuje mi tak niewiele. Pewnie gdybym się w nią nie zmieściła motywacja nie byłaby tak silna, bo do zrobienia miałabym za wiele. Ale z drugiej strony. Ostatnio jakoś umykało mi wchodzenie na wagę. Dziś zdecydowałam się to zrobić. I mile się zaskoczyłam. Po pół roku zdrowego trybu życia poleciało mi prawie 10 kg. I zadałam sobie pytanie, tylko czy aż? Bo przecież jakbym mocniej nad sobą pracowała, chodziła albo biegała po 20-30 kilometrów dziennie, gdybym stosowała bardziej restrykcyjną dietę, to mogłoby być 20 kg. Jak się odchudzałam 15 lat temu to tyle straciłam. Ale… pamiętacie, co pisałam o pozytywnym myśleniu? Powinno być zbieżne z racjonalnym myśleniem. A racjonalizm mi podpowiedział: mając 25 lat twój organizm był zdolny do zupełnie innego wysiłku, niż organizm 39-latki. A przecież 10 kg to bardzo ładny rezultat i gdy wytraca się wagę pomału jest mniejsze prawdopodobieństwo efektu jo-jo. Wyznaczając sobie cele obrałam drogę małych, realnych kroków. I te małe zebrane kroki teraz dały jeden całkiem spory. Przecież to bardzo duże osiągniecie i jestem z niego bardzo, bardzo dumna. Więcej, gdyby postawiła sobie cel schudnąć 20 kilogramów do końca roku, teraz byłabym dopiero w połowie. Czy moja motywacja by rosła i w jakim tempie - nie wiem, bo cel nadal byłby daleko. Ale założyłam sobie chudnąć kilogram na miesiąc, jako moje minimum. I te „mniejsze cele” zrealizowałam, nawet z nadwyżką. I te osiągane cele dają mi większą motywacje, bo mam je już w zasięgu ręki. I ta duma, plus widok sukienki dają mi ogromną motywację, aby przez najbliższe 2 tygodnie postarać się bardziej. Nic tak nie daje większego kopa do działania niż cel w zasięgu. Dlatego właśnie „kiecka motywacyjna” zawisła w centralnym miejscu mieszkania i patrzę się na nią od momentu pobudki. I bardzo mocno wierzę w siebie, że na początku września będę mogła zaakceptować siebie w tej sukience.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz