środa, 13 sierpnia 2014

Przekroczyć Rubikon



fot. Szczepaniak Jarosław (Źródło:http://www.panoramio.com/photo/69965054)

Jak z historii wiecie, gdy Juliusz Cezar przekroczył  Rubikon w swym marszu po władzę, nie mógł już zmienić decyzji. Nawet przypisuje się mu po przekroczeniu tej rzeki wypowiedzenie sławnych słów: kości zostały rzucone. Stąd obecnie fraza ta dokładnie oznacza podjęcie decydującego kroku, podjęcie decyzji, od której nie ma odwrotu, i która wszystko zmieni. Mówiąc szczerze o przekraczaniu Rubikonu usłyszałam wcześniej niż o Juliuszu Cezarze. Czasami są to decyzje o wielkim znaczeniu ogólnoświatowym jak chociażby atak na WTC, po którym nasz świat się zupełnie zmienił. Jednak równie trudne decyzje dla nas podejmujemy na co dzień. Czasami podejmując jakąś decyzję nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak okaże się dla nas ważna. Najtrudniej zdecydować się na podjęcie walki z najgorszym wrogiem: swoimi lękami, uprzedzeniami, słabościami. Gdy raz się zwycięży w takim pojedynku, potem już świat wygląda całkiem inaczej. Niedawno się o tym przekonałam osobiście. Podjęłam trudne wyzwanie i zmierzyłam się ze swoim lękiem wysokości, albo jak ja go nazywałam lękiem wysokościowo-przestrzennym. 
   

Mój współczesny Rubikon przekroczyłam dosłownie, bo dla mnie też był rzeką. A ściślej mówiąc mostem na Wiśle o długości ponad kilometra, przeznaczonym do ruchu kołowego z drogą dla rowerów „przyklejoną” po zewnętrznej stronie dźwigarów. Może dlatego ta ścieżka wydawała mi się tak przerażająca. Od rzeki kilkadziesiąt metrów niżej dzieli mnie tylko barierka, ale postanowiłam most pokonać na rowerze. Laik się zapyta, a gdzie tu zagrożenie? Moja wyobraźnia grzecznie odpowiada:
katastrofa budowlana – most się załamie akurat wtedy, jak będę po nim jechać;
katastrofa naturalna – pojawi się tsunami, albo trzęsienie ziemi, które mnie zmiecie z mostu w czarną czeluść;
katastrofa kosmiczna – spadnie meteoryt (bo UFO jakoś nawet moja wyobraźnia uznała za mało realne),
katastrofa wojenna – w most trafi bomba, spadający samolot, albo inny obiekt.
Czy to są zagrożenia wyssane z palca? Nie, podobne zdarzają się na całym świecie. Ale czy to są zagrożenia realne w tej konkretnej sytuacji? Czy most, który ma codziennie  wytrzymywać kilkutonowe tiry, zawali się pod ciężarem rowerzysty? Nie. Czy kiedykolwiek odnotowano tsunami na Wiśle lub trzęsienie ziemi w środkowej Polsce? Nie. Czy były w wiadomościach ostrzeżenia o zbliżających się do ziemi meteorytach? Nie. Czy w Polsce trwają działania wojenne, które mogą skutkować zestrzeliwaniem samolotów, zrzucaniem bomb itd.? Nie. Zatem mogę bezpiecznie przejechać po moście. Tak. 
Przekonanie siebie samej, trochę czasu mi zajęło. Trochę czasu to było kilka miesięcy, dopóki nie postawiłam sobie na czerwiec konkretnego celu: zmierzyć się z tym mostem.  Zbierałam się przez cały miesiąc, aż pewnego dnia, gdy popołudniu wyruszyłam rowerem pojeździć trochę bez celu, usłyszałam swój wewnętrzny głos: już czas. Czy most pokonałam? Tak, kilka razy, od tamtego czasu. Czy odczuwałam lęk? Tak, za każdym razem, kiedy nim przejeżdżam. Chociaż pierwszy raz przejechałam z półprzymkniętymi oczami i rękami kurczowo zaciśniętymi na kierownicy. Prawdopodobnie szczękałam też zębami, ale twierdzę to na podstawie swoich wrażeń słuchowych, bo mięśnie twarzy miałam tak napięte, że w ogóle ich nie czułam. Pewnie osoby, które mnie widziały z mojej twarzy mogły wyczytać skrajne przerażenie. Ale jak się udało, przerażenie ustąpiło miejsce satysfakcji. A ponieważ do domu nie miałam innej drogi jak tylko ten most, kwadrans później pokonałam go drugi raz. Ponieważ moja satysfakcja była ogromna powrotną drogę odbyłam z otwartymi oczami i czując swoje mięśnie twarzy. Nie towarzyszyło mi już przerażenie, tylko zwykły strach. Czy jest mi z tym źle? Nie, ponieważ ten most jest w moim odczuciu niebezpieczny i mam prawo czuć na nim lęk, który objawia się między innymi przyśpieszonym oddechem, szybszym biciem serca, napięciem mięśni i lekkim szczękaniem zębów. Ale ten lęk mnie już nie paraliżuje, nie traktuje go jak coś, co jest dla mnie straszne, przerażające, teraz to jest zwykła emocja, jaka się pojawia w niebezpiecznych sytuacjach. Na mój lęk przed mostem nałożyła się satysfakcja, że mi się udało. Zadowolenie z przezwyciężenia własnej słabości. Emocja przeciwstawna, która trwa dłużej, nawet opowiadając tą historię kolejny raz czuję taką samą dumę, jak kiedyś ze świadectwa z czerwonym paskiem.

Jaki z tej opowieści wniosek? Zacytuje Antoniego Kępińskiego: im większe w człowieku wewnętrzne roz­bi­cie, poczu­cie włas­nej słabości, niepew­ności i lęk, tym większa tęskno­ta za czymś, co go z pow­ro­tem sca­li, da pew­ność i wiarę w siebie. I dokładnie tak się stało. Pokonując swoją słabość, zwiększyłam pewność siebie. A jak już wcześniej pisałam, pewność siebie pozwala mi być sobą.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz