fot. Szczepaniak Jarosław (Źródło:http://www.panoramio.com/photo/69965054)
Jak z historii wiecie, gdy Juliusz Cezar przekroczył Rubikon w swym marszu po władzę, nie mógł już zmienić decyzji. Nawet przypisuje się mu po przekroczeniu tej rzeki wypowiedzenie sławnych słów: kości zostały rzucone. Stąd obecnie fraza ta dokładnie oznacza podjęcie decydującego kroku, podjęcie decyzji, od której nie ma odwrotu, i która wszystko zmieni. Mówiąc szczerze o przekraczaniu Rubikonu usłyszałam wcześniej niż o Juliuszu Cezarze. Czasami są to decyzje o wielkim znaczeniu ogólnoświatowym jak chociażby atak na WTC, po którym nasz świat się zupełnie zmienił. Jednak równie trudne decyzje dla nas podejmujemy na co dzień. Czasami podejmując jakąś decyzję nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak okaże się dla nas ważna. Najtrudniej zdecydować się na podjęcie walki z najgorszym wrogiem: swoimi lękami, uprzedzeniami, słabościami. Gdy raz się zwycięży w takim pojedynku, potem już świat wygląda całkiem inaczej. Niedawno się o tym przekonałam osobiście. Podjęłam trudne wyzwanie i zmierzyłam się ze swoim lękiem wysokości, albo jak ja go nazywałam lękiem wysokościowo-przestrzennym.
Jak z historii wiecie, gdy Juliusz Cezar przekroczył Rubikon w swym marszu po władzę, nie mógł już zmienić decyzji. Nawet przypisuje się mu po przekroczeniu tej rzeki wypowiedzenie sławnych słów: kości zostały rzucone. Stąd obecnie fraza ta dokładnie oznacza podjęcie decydującego kroku, podjęcie decyzji, od której nie ma odwrotu, i która wszystko zmieni. Mówiąc szczerze o przekraczaniu Rubikonu usłyszałam wcześniej niż o Juliuszu Cezarze. Czasami są to decyzje o wielkim znaczeniu ogólnoświatowym jak chociażby atak na WTC, po którym nasz świat się zupełnie zmienił. Jednak równie trudne decyzje dla nas podejmujemy na co dzień. Czasami podejmując jakąś decyzję nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak okaże się dla nas ważna. Najtrudniej zdecydować się na podjęcie walki z najgorszym wrogiem: swoimi lękami, uprzedzeniami, słabościami. Gdy raz się zwycięży w takim pojedynku, potem już świat wygląda całkiem inaczej. Niedawno się o tym przekonałam osobiście. Podjęłam trudne wyzwanie i zmierzyłam się ze swoim lękiem wysokości, albo jak ja go nazywałam lękiem wysokościowo-przestrzennym.
Mój współczesny Rubikon
przekroczyłam dosłownie, bo dla mnie też był rzeką. A ściślej mówiąc mostem na Wiśle o długości
ponad kilometra, przeznaczonym do ruchu kołowego z drogą dla rowerów
„przyklejoną” po zewnętrznej stronie dźwigarów. Może dlatego ta ścieżka
wydawała mi się tak przerażająca. Od rzeki kilkadziesiąt metrów niżej dzieli
mnie tylko barierka, ale postanowiłam most pokonać na rowerze. Laik się zapyta,
a gdzie tu zagrożenie? Moja wyobraźnia grzecznie odpowiada:
katastrofa
budowlana – most się
załamie akurat wtedy, jak będę po nim jechać;
katastrofa
naturalna – pojawi się
tsunami, albo trzęsienie ziemi, które mnie zmiecie z mostu w czarną czeluść;
katastrofa
kosmiczna – spadnie
meteoryt (bo UFO jakoś nawet moja wyobraźnia uznała za mało realne),
katastrofa
wojenna – w most trafi
bomba, spadający samolot, albo inny obiekt.
Czy to są zagrożenia
wyssane z palca? Nie, podobne zdarzają się na całym świecie. Ale czy to są
zagrożenia realne w tej konkretnej sytuacji? Czy most, który ma codziennie wytrzymywać kilkutonowe tiry, zawali się pod
ciężarem rowerzysty? Nie. Czy kiedykolwiek odnotowano tsunami na Wiśle lub
trzęsienie ziemi w środkowej Polsce? Nie. Czy były w wiadomościach ostrzeżenia
o zbliżających się do ziemi meteorytach? Nie. Czy w Polsce trwają działania
wojenne, które mogą skutkować zestrzeliwaniem samolotów, zrzucaniem bomb itd.?
Nie. Zatem mogę bezpiecznie przejechać po moście. Tak.
Przekonanie siebie
samej, trochę czasu mi zajęło. Trochę czasu to było kilka miesięcy, dopóki nie
postawiłam sobie na czerwiec konkretnego celu: zmierzyć się z tym mostem. Zbierałam się przez cały miesiąc, aż pewnego
dnia, gdy popołudniu wyruszyłam rowerem pojeździć trochę bez celu, usłyszałam
swój wewnętrzny głos: już czas. Czy most pokonałam? Tak, kilka razy, od tamtego
czasu. Czy odczuwałam lęk? Tak, za każdym razem, kiedy nim przejeżdżam. Chociaż
pierwszy raz przejechałam z półprzymkniętymi oczami i rękami kurczowo zaciśniętymi
na kierownicy. Prawdopodobnie szczękałam też zębami, ale twierdzę to na
podstawie swoich wrażeń słuchowych, bo mięśnie twarzy miałam tak napięte, że w
ogóle ich nie czułam. Pewnie osoby, które mnie widziały z mojej twarzy mogły
wyczytać skrajne przerażenie. Ale jak się udało, przerażenie ustąpiło miejsce
satysfakcji. A ponieważ do domu nie miałam innej drogi jak tylko ten most,
kwadrans później pokonałam go drugi raz. Ponieważ moja satysfakcja była ogromna
powrotną drogę odbyłam z otwartymi oczami i czując swoje mięśnie twarzy. Nie towarzyszyło
mi już przerażenie, tylko zwykły strach. Czy jest mi z tym źle? Nie, ponieważ
ten most jest w moim odczuciu niebezpieczny i mam prawo czuć na nim lęk, który
objawia się między innymi przyśpieszonym oddechem, szybszym biciem serca,
napięciem mięśni i lekkim szczękaniem zębów. Ale ten lęk mnie już nie
paraliżuje, nie traktuje go jak coś, co jest dla mnie straszne, przerażające,
teraz to jest zwykła emocja, jaka się pojawia w niebezpiecznych sytuacjach. Na
mój lęk przed mostem nałożyła się satysfakcja, że mi się udało. Zadowolenie z
przezwyciężenia własnej słabości. Emocja przeciwstawna, która trwa dłużej,
nawet opowiadając tą historię kolejny raz czuję taką samą dumę, jak kiedyś ze
świadectwa z czerwonym paskiem.
Jaki z tej opowieści
wniosek? Zacytuje Antoniego Kępińskiego: im większe
w człowieku wewnętrzne rozbicie, poczucie własnej słabości, niepewności
i lęk, tym większa tęsknota za czymś, co go z powrotem
scali, da pewność i wiarę w siebie. I dokładnie tak
się stało. Pokonując swoją słabość, zwiększyłam pewność siebie. A jak już
wcześniej pisałam, pewność siebie pozwala mi być sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz